Kaja Malanowska

Sama tego chciałam

Oczywiście, że chciałam. Nie ma najmniejszych wątpliwości. W rezultacie to wszystko tylko i wyłącznie moja wina. Pierwsza wzięłam go za rękę. To się nazywa prowokacja.

Oczywiście, że chciałam. Nie ma najmniejszych wątpliwości. W rezultacie to wszystko tylko i wyłącznie moja wina. Pierwsza wzięłam go za rękę. To się nazywa prowokacja. Teraz, kiedy zakwitły lipy pod oknami, a roztańczone blaski odbijają się w szybach po drugiej stronie ulicy, tamte zdarzenia bledną i tracą na znaczeniu. Więc czy ja mam prawo o tym pisać? A jeśli zniszczę mu życie? Jeżeli rozwiedzie się przeze mnie? Przecież on ma rodzinę i jakieś dzieci, chyba już dorosłe…
Widzę, jak płacze. Jak chowa twarz w dłoniach.
– To się zdarzyło tak dawno – mówi jej. – I byłem wtedy samotny. Tak, samotny i nieszczęśliwy.

Miał szerokie, mocne dłonie, o krótkich palcach i obgryzionych paznokciach. Po prostu zapamiętałam, i tyle. Pamiętam dużo innych rzeczy, równie dokładnie. Czy ta kobieta, ta jego żona, mogłaby mu wybaczyć? I czemu nie? Czy ja bym wybaczyła taką rzecz?

Znowu się spotykamy w obcym domu o stu pokojach, pełnym zaryglowanych drzwi i tajnych przejść. Mijamy się na schodach, udając obojętność. Muszę uważać, pamiętać, że nie wolno. Przecież nie chciałam. Kłamię. Chciałam, i to bardzo, skoro to się stało. A stało się niewątpliwie, chociaż nie pamiętam kiedy i gdzie. To moja wina. Krzyczę, uciekam. Przed tym nie da się uciec. Zamknięte drzwi. A potem leżę w swojej sypialni i słyszę, jak tuż obok M. oddycha równo i spokojnie. Nie patrzę na niego, patrzę w sufit. Czuje się zła.

Nie ma w ogóle o czym mówić. Powracający sen. Raz na kilka miesięcy. Wielkie mi halo! Nikt nie ma ochoty o tym słuchać. Gdyby coś bardziej spektakularnego, prawdziwy seks, penetracja, to byłoby coś. A tak nie ma się czym chwalić. Całowanki po kątach. Gładzenie po rączkach, kiedy nikt nie patrzy. Niewyraźne wspomnienia kołaczą się gdzieś na dnie mojego umysłu, a jeśli próbuję je uchwycić i przyjrzeć się im dokładnie, rozwiewają się szarym welonem, pozostawiając po sobie jedynie nieostre cienie, fragmenty obrazów, których nie umiem złożyć w całość. Porozmawiaj ze mną…

– No dobrze, opowiadaj, jeśli potrzebujesz.
– Dotykał mnie – mówię z wahaniem. – Ja też go dotykałam – dodaję po chwili. – Miał obcisłe majtki z szeroką gumką w kolorowe paski. Wydawał się duży… I twardy… Tylko tyle. Widzisz, bez ślubu nie mogliśmy chodzić do łóżka, on był bardzo wierzący.
– Jesteś pewna?
– Że był wierzący?
– Nie, że cię dotykał. Może nie pamiętasz dobrze? Może to sobie wymyśliłaś?
– Może. Chyba nie. Nie wydaje mi się…
– Eeeee…
– W sumie to on był w porządku, przecież tyle ryzykował… Chciał się ze mną ożenić, wiesz. Prosił, żebym poczekała. Tak właśnie mówił: poczekaj na mnie.
– Poczekałaś?
– Nie.
– Dlaczego?
– Chyba mnie znudził… Nie pamiętam. Miałam wyrzuty sumienia, że go zostawiam. Ale to było już kilka lat później.
– Często się spotykaliście?
– Nie, raz na dwa tygodnie. Wtedy nie było internetu. Listy miłosne pisał do mnie w takim niebieskim zeszycie, szesnastokartkowym, w linie. Codziennie kawałek, a potem mi go oddawał. Chowałam ten zeszyt pod materacem, żeby nikt go nie znalazł.
– To bardzo romantycznie.
– Właśnie. I wiesz co, wyobrażałam sobie naszą noc poślubną. Zakrywałam się firanką i rozwijałam z niej niespodziewanie. Byłam księżniczką z morskiej pianki. A on siedział na łóżku i na mnie patrzył. Widziałam w jego oczach zachwyt, więc zawijałam się jeszcze raz i znowu odwijałam. Mogłam tak cały wieczór, aż przychodziła mama i kazała mi iść spać.
– Ciebie to wszyscy starsi faceci uwodzili, nie wiadomo dlaczego, w końcu nie jesteś nawet ładna.
– Może byłam nieprzeciętnie inteligentna? Albo wyjątkowo dojrzała na swój wiek?
– Nie sądzę. Pewnie wysyłałaś erotyczne sygnały. To nie oni wcale, to ty ich uwodziłaś.
– Ja? No tak… Masz rację… Na pewno ja.
– No więc o co ci chodzi?
– Widzisz, nie rozumiałam wtedy, do czego uwodzę. Do wyskakiwania z firanki? Nie interesowało mnie, co miałoby się później zdarzyć. To znaczy wiedziałam, że dorośli uprawiają seks, ale chyba nie w pokoju dziecinnym? Zresztą on się tak strasznie bał, że ktoś mógłby nas nakryć. Ciągle powtarzał, że musimy uważać, że skończy przeze mnie w więzieniu. I tak za dużo osób o tym wiedziało…
– Dorosłych?
–Tak.
– I co?
– Nic. Chyba uznali, że to byłoby bardzo źle, gdyby się z tego afera zrobiła. Dla niego. No i dla mnie też…
– A ty, co myślisz?
– Nie wiem. Pewno mieli rację.
– To tyle? I to jest cała twoja historia? Nie masz się czym martwić, nikt się przez takie głupstwa nie rozwodzi. Nie zaszkodzisz mu.
– Naprawdę??
– Naprawdę.
– Wiesz, zadzwoniłam do niego jeszcze jeden raz, po dwunastu latach.
– I co?
– Zapytał, czy nadal jestem malutka i czy ciągle mam takie zmysłowe usta jak kiedyś.
– I?
– Odpowiedziałam, że tak, i odłożyłam słuchawkę.
– Jesteś na niego zła?
– Nie.
– Czujesz się skrzywdzona?
– Też nie.
– To po co to całe gadanie?

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kaja Malanowska
Kaja Malanowska
Pisarka
Z wykształcenia biolożka, napisała doktorat z genetyki bakterii na University of Illinois at Urbana-Champaign. Felietonistka „Krytyki Politycznej”. Zadebiutowała powieścią "Drobne szaleństwa dnia codziennego" (Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2010), która przyniosła jej uznanie krytyki i nominację do Gwarancji Kultury – nagrody TVP Kultura. Autorka książek "Imigracje" i "Patrz na mnie Klaro!".
Zamknij