Jaś Kapela

Czy zabijanie norek daje pracę strukturalnie bezrobotnym?

Polska jest obecnie drugim największym producentem zwierząt na futra w Europie. Ale to nie jest dowód, że wstaje właśnie z kolan, raczej głęboko siedzi w gównie. Jedyne, co z tego mamy, jako społeczeństwo, to wspieranie barbarzyństwa, smród i zanieczyszczenie środowiska.

W sejmie trwają pracę nad nowelizacją ustawy o ochronie praw zwierząt. Jednym z pomysłów zawartych w nowelizacji jest zakaz hodowli zwierząt na futra. O dziwo, projekt popiera nawet sam Jarosław Kaczyński, który w nagraniu dla Fundacji Viva mówił: „to jest to sprawa stosunku do zwierząt, kwestia serca dla zwierząt i litości dla nich. Sądzę, że każdy porządny człowiek powinien coś takiego w sobie mieć”. Jednak najwyraźniej zbyt wielu porządnych ludzi w rządzie PiS nie ma, bo aktywiści prozwierzęcy oceniają na 20% szanse, że zakaz hodowli na futra zostanie uchwalony.

Dauksza: Przepisy służą hodowcom, nie zwierzętom

Lobbing hodowców jest potężny. Projektowi sprzeciwia się między innymi minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel, które jeszcze rok temu figurował jako ekspert fundacji założonej przez jednego z hodowców norek Szczepana Wójcika. Choć po artykule w „Newsweeku” ze strony fundacji zniknęła zakładka „Nasi eksperci”, to jednak minister chyba specjalnie się nie przejął, że doradzenie Fundacji lobbysty, którą jako minister zresztą sam nadzoruje, może stanowić konflikt interesów, bo zaledwie parę miesięcy po publikacji przyznał Szczepanowi Wójcikowi odznaczenie „Zasłużony dla Rolnictwa”. Najwyraźniej minister Jurgiel dobrze doradzał hodowcy norek, jak się ma zasłużyć i się zasłużył. Wsparcie ministerstwa i wielu innych polityków (wśród ekspertów fundacji hodowcy był też Jacek Sasin), to najwyraźniej dla branży za mało, bo do pomocy zatrudniono też światowych potentatów z branży PR. Dla Polskiego Związek Hodowców Zwierząt Futerkowych pracuje choćby MSLGROUP, będąca częścią trzeciej największej grupy komunikacyjnej na świecie.

Dobry PR jest hodowcom niewątpliwie potrzebny, bo trudno na zdrowy rozsądek popierać branżę, która zabija rocznie w Polsce około dziesięciu milionów zwierząt, żeby Janowie Kulczykowie tego świata mieli sobie czym tapetować ściany. Generalnie większość ludzi jest przeciwko barbarzyńskiemu i okrutnemu traktowaniu zwierząt, jak to na masową skalę ma w przypadku hodowaniu zwierząt na futra. Raczej mało kto z nas dla przyjemności trzymałby zwierzęta w klatkach, żeby je potem obedrzeć ze skóry. A skoro nie robimy tego dla przyjemności, to czy rzeczywiście powinno to być legalne, tylko po to, żeby ktoś mógł na tym zarabiać?

Powstawaniu ferm norek sprzeciwiają się nie tylko obrońcy praw zwierząt, ale często również mieszkańcy miejscowości i wsi, w których próbuje się ulokować takie inwestycje. Oczywiście mają w tym swój interes. Taka ferma nie tylko cuchnie i zatruwa środowisko, ale też powoduje spadek wartości okolicznych gruntów. „Jak śmierdzą norki? To tak, jakby postawić pod oknem latrynę, do której codziennie przychodziłoby się załatwiać sto osób”, tłumaczy pani Barbara Skubiszewska z Bronowic koło Strzelec Krajeńskich, która musiała się o norkach dowiedzieć wszystkiego, odkąd pod jej domem powstała ich ferma, działająca przez wiele lat bez pozwolenia na użytkowanie.

Obawy mieszkańców mają mocne pokrycie w rzeczywistości. Według alarmującego raportu NIK: „87 proc. ferm zwierząt futerkowych w Wielkopolsce nie przestrzega wymagań ochrony środowiska, w 48 proc. ferm działalność hodowlana prowadzona była w obiektach nielegalnie wybudowanych lub użytkowanych, a w 35 proc. niezgodnie z przepisami weterynaryjnymi”. Najwyższa Izba Kontroli negatywnie oceniła sprawowanie nadzoru państwowego nad fermami futrzarskimi, głównie ze względu na jego nieskuteczność. Nic dziwnego, że mieszkańcy muszą brać sprawy w swoje ręce, skoro państwo nie działa.

Bojkot konsumencki? Możemy zrobić dla zwierząt dużo więcej

Głośna była historia gigantycznej fermy, która miała powstać w gminie Żórawina. Ziemię pod fermę, która zajęła ponad 40 hektarów, sprzedał wójt, a mieszkańcy dowiedzieli się, że ma powstać, gdy roboty budowlane szły już pełną parą. Mieszkańcy protestowali wiele miesięcy, blokując też wjazd na fermę, żeby do gotowych już hal nie trafiły zwierzęta. Ostatecznie Główny Inspektor Nadzoru Budowlanego stwierdził, że budowa fermy norek w gminie Żórawina jest niezgodna z prawem i inwestycję udało się zatrzymać.

Mniej szczęścia mieli mieszkańcy wsi Kotowskie, znajdującej się pod Ostrzeszowem. Starosta ostrzeszowski udzielił pozwolenia na budowę czterdziestu wiat inwentarskich do hodowli królików. Ponieważ miała to być niewielka hodowla, nie podlegała przepisom dotyczącym przedsięwzięć mogących znacząco oddziaływać na środowisko. Gdy okazało się, że na fermie zamiast kilku tysięcy królików, hodowanych jest znacznie więcej norek, nie bardzo dało się już z tym faktem cokolwiek zrobić. Choć toczyła się sprawa o złamaniu przepisów o prawie budowlanym, to prokuratura umorzyła sprawę „wobec stwierdzenia braku znamion czynu zabronionego”. O sprawie bardziej wyczerpująco pisze „Gazeta Polska”.

Polska jest obecnie drugim największym producentem zwierząt na futra w Europie. Według informacji hodowców mamy już ponad tysiąc tego rodzaj ferm. Najwyraźniej jest to intratny biznes, bo na przełomie ostatnich dziesięciu lat produkcja wzrosła aż o 65%. Choć zarabiający krocie przedsiębiorcy nie bardzo potrafią albo nie chcą przestrzegać prawa, to jednak są gotowi wiele zrobić, żeby dalej móc prowadzić swój brudny i okrutny biznes. Oprócz zatrudniania i opłacania lobbystów i firm PR-owych, próbują też zastraszać dziennikarzy, a nawet infiltrować środowisko działaczy na rzecz praw zwierząt. Zmanipulowany film ze spotkania Otwartych Klatek, nagrany przez dziewczyny podszywające się pod aktywistki, do dzisiaj krąży po sieci i ma być dowodem na związki prozwierzęcych organizacji z branżą utylizacyjną. Choć trzeba być naprawdę mocno podatnym na manipulację, żeby wziąć za dobrą monetę interpretację proponowaną przez obrońców hodowców, to jednak dobrze pokazuje, że branża jest gotowa wiele zrobić, żeby tylko ukryć prawdę o prawdziwym obliczu swojego biznesu.

Czy Jan Szyszko popełnił przestępstwo, strzelając do bażantów?

Prawdę tę Otwarte Klatki ujawniają od lat poprzez śledztwa na fermach, a zbierane materiały potwierdzają wszystkie najgorsze stereotypy o systemowym, okrutnym traktowaniu zwierząt. Na nagraniach widać na przykład, jak pracownik podnosi norkę i uderza jej głową o ścianę baraku. „Młodzi łapali za ogon i zachęcali się nawzajem: «Walnij ją o ścianę!», i uderzali po kilka razy. Kierownik upominał, że szkoda futer” – opowiadał aktywista. Po innych śledztwach Otwarte Klatki wydały raport, w którym czytamy: „Liczne zwierzęta dokumentowane w różnych pawilonach i przedziałach czasu posiadają rozległe obrażenia głowy i szyi, a także płaty wyskubanego futra i zdartej skóry na tułowiu i bokach”. Albo: „U niektórych rany są zasklepione ropą i strupami, w większości jednak są otwarte, nabiegłe krwią i widoczna jest tkanka mięśniowa”.

Mimo wszystko wciąż są tacy, którzy chętnie bronią interesów hodowców. Mocnym argumentem ma być, że – jak czytamy na stronie portalu hodowców enorka.info – :„Fermy zwierząt futerkowych dają pracę mieszkańcom terenów wiejskich w rejonach Polski o wysokim bezrobociu strukturalnym.” Prawdziwie w tym zdaniu jest chyba tylko twierdzenie, że fermy rzeczywiście często lokowane na terenach o wysokim bezrobociu strukturalnym. Ostatecznie, czym więcej mamy w okolicy pracujących i prowadzących inne biznesy mieszkańców, tym większa szansa, że będą protestować. Strukturalnie bezrobotni są być może mniej chętni do protestowania niż ludzie posiadający grunty, których wartości zaraz spadnie. Jednak czy hodowcy rzeczywiście dają pracę strukturalnie bezrobotnym, trudno mi uwierzyć. Na fermie we wsi Kotowskie nie pracuje ani jedna osoba z wioski, tymczasem zatrudnieni są tam Ukraińcy, którzy chyba mają zakaz opuszczania miejsca pracy, bo nikt ich we wsi nie widział.

Niewykluczone, że jest to reguła. Gdy przeglądam oferty pracy na polskich portalach, nie mogę znaleźć ani jednego ogłoszenia o zatrudnieniu na fermie norek. Koleżankę, mówiącą po rosyjsku, poprosiłem o sprawdzenie tego samego w rosyjskim internecie. Tutaj już ofert pracy na polskich fermach norek jest multum i ciągle pojawiają się nowe. Oczywiście to wspaniale, że dajemy pracę Ukraińcom i Ukrainkom, ale szkoda, że hodowcy nawet tego nie potrafią zrobić zgodnie z polskim prawem. Oferty obiecują 9–10 złotych za godzinę, przy pracy po 12 godzin. O ile pamiętam PiS w Polsce uchwalił, że płaca minimalna wynosi 13 złotych za godzinę. Czyżby hodowcy norek, tak blisko współpracujący z licznymi politykami partii rządzącej i innych partii, też o tym nie słyszeli? Oczywiście mamy wszelkie dane, żeby podejrzewać, że prawo pracy mają dokładnie w tym samym miejscu, co prawo budowlane i inne ustawy, które przeszkadzają im w prowadzeniu intratnego biznesu. Niewątpliwie zatrudnianie zagranicznych pracowników może pomóc ukrywać różne nielegalne praktyki, bo obcokrajowcy mogą być mniej chętni do robienia śledztw dziennikarskich i zwracania uwagi na nadużycia. Ostatecznie sami często mogą pracować nielegalnie.

Stawiszyński: O pożytkach płynących ze szlachtowania

Oczywiście dla Ukraińców i Ukrainek nawet te 9–10 złotych mogą wydawać się dobrymi pieniędzmi, ale czy to zwalnia hodowców z przestrzegania prawa? Czy zatrudnianie na potęgę Ukraińców sprawia, że rzeczywiście „dają pracę mieszkańcom terenów wiejskich w rejonach Polski o wysokim bezrobociu strukturalnym”? Czy może nawet strukturalnie bezrobotni nie chcą u nich pracować i dlatego hodowcy muszą się posiłkować osobami w jeszcze gorszej sytuacji? Oficjalnie hodowcy twierdzą, że zatrudniają 10 tysięcy osób, co nie przeszkadza dziennikarzom „Super Ekspresu” pisać, że w efekcie nowelizacji ustawy pracę straci 50 tysięcy osób. Łatwo mi sobie wyobrazić, że nawet te dziesięć tysięcy osób (niezależnie od tego, czy to Polacy, czy pracownicy zagraniczni) wolałoby mieć pracę, w której nie muszą na co dzień obcować z umęczonymi i cierpiącymi zwierzętami.

Co ciekawe, sami hodowcy chwalą się, że sto procent produkowanych w Polsce futer sprzedawanych jest za granicą. Oczywiście fajnie mieć jakieś towary eksportowe, ale od czasów Mieszka I minęło już trochę czasu, więc nie jestem pewien, czy rzeczywiście muszą to być futra martwych zwierząt. W świetle wszystkiego, co wiem o hodowli zwierząt na futra, trudno oprzeć się refleksji, że jedyne, co z tego mamy, jako społeczeństwo, to wspieranie barbarzyństwa, smród i zanieczyszczenie środowiska. Choć hodowcy chętnie się chwalą zyskami branży, to już pytani o płacone podatki nabierają wody w usta. Czy naprawdę musimy zabijać miliony zwierząt rocznie, żeby kilku panów mogło się bogacić? Wiem, że nie. A jeśli wy też to wiecie, to zachęcam do wsparcia kampanii cenafutra. Ten barbarzyński proceder można wkrótce zatrzymać.

Fot. Otwarte Klatki, via flickr.com

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jaś Kapela
Jaś Kapela
Pisarz, poeta, felietonista
Pisarz, poeta, felietonista, aktywista. Autor tomików z wierszami („Reklama”, „Życie na gorąco”, „Modlitwy dla opornych”), powieści („Stosunek seksualny nie istnieje”, „Janusz Hrystus”, „Dobry troll”) i książek non-fiction („Jak odebrałem dzieci Terlikowskiemu”, „Polskie mięso”, „Warszawa wciąga”) oraz współautor, razem z Hanną Marią Zagulską, książki dla młodzieży „Odwaga”. Należy do zespołu redakcji Wydawnictwa Krytyki Politycznej. Opiekun serii z morświnem. Zwyciężył pierwszą polską edycję slamu i kilka kolejnych. W 2015 brał udział w międzynarodowym projekcie Weather Stations, który stawiał literaturę i narrację w centrum dyskusji o zmianach klimatycznych. W 2020 roku w trakcie Obozu dla klimatu uczestniczył w zatrzymaniu działania kopalni odkrywkowej węgla brunatnego Drzewce.
Zamknij