Jaś Kapela

Atak Platformy na resztki usług publicznych (fragment nieukończonej powieści)

Platforma od pewnego czasu nie czuł się zbyt dobrze. Z pewnością od poniedziałku, gdy obudził się bólem gardła, katarem i ogólnym poczuciem WTF. Trudno zresztą, żeby było inaczej po weekendzie, podczas którego zażył bliżej niesprecyzowaną ilość substancji chemicznych, o których wiedział jedynie, jak się nazywają oraz jaki mają wzór chemicznych, bo troskliwy producent odczynników chemicznych umieścił go na opakowaniu. Umieścił też napis: „Chronić oczy, nie wdychać, nie spożywać. Przechowywać w miejscu niedostępnym dla dzieci”. Same głupoty piszą na tych opakowaniach. Dzieci są jakieś gorsze? Nie mają prawa się naćpać? Może i nie mają. W sumie to nikt nie ma. Ale czy tak powinno być? Platforma nie był przekonany. Co prawda wiedział o dzieciach mniej więcej tyle samo, co na temat z taką pasją zażywanych przez weekend odczynników chemicznych. Czyli w sumie z każdym dniem coraz więcej. 


 

Przede wszystkim, że ich spożycie sprawia, że Platforma czuje się teraz bardzo niedobrze. To znaczy nie spożycie dzieci, tylko odczynników. Ale z dziećmi musiała by być równie przejebana sprawa. Kiedyś w gazecie przeczytał, że wychowanie dziecka kosztuje minimum 190 tysięcy. Jeśli kiedyś będzie dysponował taką gotówką, na pewno znajdzie dla niej lepsze zastosowanie, niż spełnianie podstawowych potrzeb jakiegoś bachora, który zresztą będzie przekonany, że te 190 tysięcy należy mi się jak psu zupa, ale generalnie powinien dostać więcej. Kto by chciał żyć za minimum? Na pewno nie on. Platforma już zacisnął pięść, żeby walnąć bachora prosto w zuchwałą mordę, gdy uświadomił sobie, że na razie jeszcze go nie spłodził, więc te 190 tysięcy należy ciągle do niego i tylko do niego. To była prawdziwa ulga. Ale gazety i tak nie kupił. Na wszelki wypadek.

 

Dopiero od poniedziałku Platformę bolało gardło, ale nie znaczy to, że wcześniej czuł się jakoś specjalnie lepiej. Poszedłby nawet do lekarza, ale szkoda mu było 50 ziko, które musiałby nieuchronnie zostawić za wizytę w prywatnej przechodni. W efekcie czego dowiedziałby się, że powinien więcej spać, mniej się stresować, lepiej odżywać i uprawiać ćwiczenia. Świetne rady. Znał je na pamięć. Właściwie sam mógłby je dawać, jeśli ktoś byłby gotów za nie zapłacić. Ale jakoś nie wiedział, gdzie kogoś takiego znaleźć. O konstytucyjnie gwarantowanej darmowej służbie zdrowia zapomniał w dniu, gdy ukończył dwadzieścia sześć lat i przestał obejmować go pakiet ubezpieczeniowy z firmy ojca. Nie, żeby potem nie próbował z niej korzystać. Wystarczyło przecież dostarczyć wypisane na kolanie zaświadczenie, że ma się opłacane składki z dowolną pieczątką i podać fałszywe dane, żeby dostać przynajmniej jedną wizytę gratis. Jednak za bardzo go to zestresowało i gdy w przychodni przyszła jego kolej, udał, że nie ma więcej czasu i uciekł. Potem oczywiście wyrzucał sobie, że jest nędzną pizdą oraz powinien psu jaja lizać. Ale było już za późno. Więcej do lekarza nie poszedł.

 

Ksywa Platformy, jak większość ksyw w tym nudnym do porzygania kraju, pochodziła od jego nazwiska. Tomasz Platformerski przedstawiał się w sytuacjach bardziej oficjalnych, niż picie piwa w parku, które nie zdarzały się mu ostatnio znowuż tak często. Nawet policja już dawno przestała go prosić o dowód. Jeśli psy chciałyby tracić czas, łatwo mogły znaleźć sobie lepszych klientów. Albo klientki. Piwo zresztą też było wykluczone przy tej temperaturze. Nawet na schodach do piwnicy za garażami trudno było wysiedzieć dłużej niż pięć minut. Zresztą po co? Jak już zupełnie nie mógł znieść wrzeszczących na siebie starych i koniecznie musiał wyjść z domu, szedł pospacerować po pobliskim Lidlu. Przynajmniej można było popatrzeć na dziewczyny. Ich zdrowie i uroda jednocześnie go uspokajały i wkurwiały. Nie wiedział, co bardziej. W tym samym momencie chciałby im jebnąć w durne ryje i przytulić się do ich czystych i pachnący sweterków pod którymi nabrzmiewały piersi. 

 

Oczywiście koledzy się z niego śmiali, gdy zdecydował się studiować bibliotekoznawstwo. Nigdy nie był typem intelektualisty. Ale zawsze lubił czytać książki i nic nie mógł na to poradzić. Z czasem nawet przestał się tego wstydzić. Jedni zbierają zużyte kondomy, inni czytają książki. Koledzy też się przyzwyczaili. Już gorzej reagowali rodzice. Od początku sugerowali, że cały ten interes z czytaniem, to nic dobrego nie może przynieść. Gdy dowiedzieli się o wyborze studiów, prawie wyrzucili go z domu. Gdyby babka akurat nie zmarła i nie zwolniła pokoju, pewnie by to zrobili. A tak, co prawda, sarkali, że więcej korzyści by było, gdy pokój po babce wynająć, ale jednak pomysł, żeby ktoś obcy zamieszkał z nimi w domu, nigdy nie wyszedł poza poziom złośliwej abstrakcji. 


 

Nie, żeby Platforma marzył o byciu bibliotekarzem. Jednak wydawała mu się to solidna państwowa posada, na której mógłby łączyć zamiłowanie do książek z pasją picia koniaczku przed obiadem. Mógłby, gdyby była w Polsce praca dla bibliotekarzy. Ostatnia oferta o jakiej słyszał pochodziła z kujawsko-pomorskiego, a na forum bibliotekarskim podejrzewano, że i tak jest fałszywa, bo córka brata wójta gminy Osielsko właśnie kończy studia i będzie chciała się ustatkować. 


 

Gdy okazało się, że dla bibliotekarzy nie ma pracy, a Platforma starał się tego nie sprawdzać, najdłużej jak się dało, próbował zdawać też na policjanta. W końcu też przyzwoita państwowa posada i do tego można zostać emerytem w wieku lat czterdziestu. O niczym innym nie marzył. Mina mu trochę ścierpła, gdy zobaczył ilość kandydatów na miejsce. Tłum tłoczył się na korytarzu, jakby rozdawali za darmo sprzęt RTV. Zresztą może rozdawali, jeśli egzamin się zdało. Nie, żeby podzielał obawy pismaków z „Gazety Polskiej Codziennej” zastanawiających się, czy państwo, w którym jest tylu chętnych do zostania policjantami, nie staje się aby państwem policyjnym, więc gazetę zostawił tam gdzie jej miejsce, czyli w sraczu przydworcowego baru Pinokio. 


 

Policjantem nie został, bo nie zdał testu sprawności fizycznej. Myśl o tym, że ma zostać psem, była tak natrętna i nieznośna, że dzień przed planowanym egzaminem schlał się błyskawicznie, bezlitośnie i dokumentnie. Potem impreza ponoć jeszcze długo trwała. Podobno nawet tańczył i pokazywał fiutka. Ale nie było na to żadnych dowodów. W każdym razie test oblał, wypierdalając się spektakularnie na przeszkodzie, którą powinien był ominąć, ale jego zmęczony mózg nie potrafił opracować jak. Ciało plasnęło w kozła, niczym ścięta ryba wyrzucona na betonowe nabrzeże. Nikt się nawet nie śmiał. Takie to było absurdalne i nieoczekiwane. 


 

Platforma przez chwilę jeszcze leżał rozbity na zimnej podłodze, nie wiedząc, co czynić, a potem wstał i gorzko zapłakał. 


 

Dopiero wtedy wśród zgromadzonych na sali wybuchł rzęsisty śmiech.  

 

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jaś Kapela
Jaś Kapela
Pisarz, poeta, felietonista
Pisarz, poeta, felietonista, aktywista. Autor tomików z wierszami („Reklama”, „Życie na gorąco”, „Modlitwy dla opornych”), powieści („Stosunek seksualny nie istnieje”, „Janusz Hrystus”, „Dobry troll”) i książek non-fiction („Jak odebrałem dzieci Terlikowskiemu”, „Polskie mięso”, „Warszawa wciąga”) oraz współautor, razem z Hanną Marią Zagulską, książki dla młodzieży „Odwaga”. Należy do zespołu redakcji Wydawnictwa Krytyki Politycznej. Opiekun serii z morświnem. Zwyciężył pierwszą polską edycję slamu i kilka kolejnych. W 2015 brał udział w międzynarodowym projekcie Weather Stations, który stawiał literaturę i narrację w centrum dyskusji o zmianach klimatycznych. W 2020 roku w trakcie Obozu dla klimatu uczestniczył w zatrzymaniu działania kopalni odkrywkowej węgla brunatnego Drzewce.
Zamknij