Cezary Michalski

Ziemkiewicz bez fartuszka, Jobs bez aureoli

Dowiedziałem się właśnie, że „nowoczesny endek” Rafał Ziemkiewicz (jeśli tylko takich się uczniów Roman Dmowski dochował, to jest jednak jego kompletna porażka) chwali się publicznie, iż jakiś „śmieszny gość w fartuszku” proponował mu kiedyś przystąpienie do loży masońskiej, co oczywiście Ziemkiewicz z pogardą odrzucił. Cała historia wydaje się zupełnie nieprawdopodobna. Z tego, co wiem o historii i współczesności masonerii, jednym z warunków przynależności do masonerii jest uczenie się oraz czytanie książek, i to do najpóźniejszej starości. Czyli akurat dwa warunki, których nasz „nowoczesny endek” ewidentnie nie spełnia, zadowalając się –i to od wczesnej, żakowskiej młodości – sarmacką wiedzą wrodzoną, co czasami oczywiście zapewnia mu w publicznych bijatykach pewną przewagę nad „teoretyzującymi jajogłowymi”, ale częściej prowadzi go na kompletne manowce. 


Jak wynika z jego felietonowej anegdotki, nawet masonów zna on wyłącznie z serialu Nikodem Dyzma z Romanem Wilhelmim (skądinąd śmiesznego), zatem sądzi zapewne, że jedyne, co traci, nie będąc masonem, to wyzwolony seks z polskimi ziemiankami, no i oczywiście noszenie fartuszka (co Dyzmę też do rozpuku bawiło). Szczerze jednak mówiąc, bardziej martwi mnie to, że podobnie gruntowną i ugruntowaną wiedzę na temat masonerii posiada abp. Michalik, przynajmniej jeśli wierzyć jego wywiadom dla portalu onet.pl i listom do wiernych, bo jest też możliwe, że arcybiskup przed wiernymi swoją wiedzę ukrywa, podobnie jak Wielki Inkwizytor u Dostojewskiego ukrywał przed wiernymi fakt trzymania w swojej piwnicy żywego Jezusa Chrystusa przykutego do ściany. Lecz jeśli żadnej głębszej wiedzy na temat masonerii abrcybiskup przed wiernymi nie ukrywa, bo jej faktycznie posiada tyle, ile zdradza w swoich wywiadach i listach pasterskich, to trzeba powiedzieć, że w kraju takim jak Polska ignorancja arcybiskupa nie jest czymś tak zabawnym i błahym, jak ignorancja tego czy innego publicysty. Abp. Michalik nie jest co prawda drugą osobą w państwie jak marszałek Ewa Kopacz, ale w hierarchii osób opiniotwórczych na pewno wyprzedza wielu polityków, choćby i Platormy.

 

A teraz z innej beczki (cyt. za Monty Python), albo też „Whitewater, łam zasady”, jak głosi reklamowe hasło umieszczone na moim dezodorancie w sztyfcie, a umieszczone tam już dosyć dawno, bo w apogeum afery Whitewater (w 1992 roku wyciągnięto Clintonowi, że parę lat wcześniej, jako gubernator Arkansas, wspomagał małżeństwo Clintonów jako prężnych deweloperów). Zatem złammy zasady i stwórzmy felieton dwutematowy, jak dwugłowego smoka czy hydrę. 

Z okazji rzucenia na rynek przez Apple’a – najcenniejszą i najelegantszą z marek towarowych liberalnej demokracji Zachodu – najnowszego iPada ekipa BBC pojechała obejrzeć, jak wyglądają warunki pracy w chińskiej fabryce, w której się owe cudo składa. Znaleźli zakład przemysłowy ze świętym logo Steve’a Jobsa nad bramą, gdzie dzień pracy trwa 12 godzin, a pracuje się przez siedem dni w tygodniu. Dni wolne robotnikom przyznaje się uznaniowo, a najłatwiej na dzień wolny zasłużyć wypadkiem przy pracy, choć nie zawsze z takiego dnia wolnego można później do pracy wrócić. Rzecz w tym, że nie jest to już praca całkiem niewolnicza, bo chętni do pracy w fabryce Apple’a czekają w kolejce. A kierownictwo Apple’a w odpowiedzi na reportaż BBC wysyła lojalnie zacytowane przez brytyjską telewizję oświadczenie: „zbadaliśmy warunki, w jakich pracują robotnicy wytwarzający nasze produkty, we wszystkich częściach świata odnotowano znaczący postęp”.


Faktycznie, Chiny mają swoje pięć minut, teraz one są awangardą rewolucji przemysłowej, jak kiedyś imperium brytyjskie. A sekretarze Chińskiej Partii Komunistycznej średniego szczebla (Jadwiga Staniszkis lubi się nimi zachwycać jako nowymi konfucjańskimi mandarynami z coraz większym wyczuciem estetyki, o ile oczywiście nie przemawia do pisowskiego ludu, bo wtedy jest egalitarna do bólu, podobnie jak Kaczyński, który zupełnie inaczej przemawia do swoich „Torysów”, a inaczej do swoich „Moherów”) mają swoje pięć minut, jak właściciele ludzkiego mięsa na północy Anglii na przełomie XVIII i XIX wieku.


Oba te momenty, dodajmy, były naprawdę ambiwalentne w dziejach tak bliskiej mi modernizacji (choć modernizacji bez emancypacji, czyli dzieła raczej Cthulhu niż Heglowskiego Chrystusa). Ludzkie mięso w kopalniach i fabrykach włókienniczych miało lepiej, niż parę lat wcześniej to samo ludzkie mięso na feudalnych polach. Także ludzkie mięso w fabryce Apple’a ma lepiej, niż miało ludzkie mięso w obozach pracy podczas rewolucji kulturalnej albo akcji zwalczania szarańczy i wróbli. Więc trudno komuś, kto nie jest naturalnym burzycielem maszyn, krzyknąć po prostu „dość tego!” i popaść z samozadowolenia w radykalną drzemkę. 


Są politycy, którzy jako klasyków cytują samych siebie. Nie będę jak oni, jako klasyka zacytuję Tomasza Piątka: „powinno być jasne, że potępiamy kapitalistyczną globalizację nie za to, że pieniądze przepływają z Zachodu do krajów biedniejszych, ale za to, że razem z pieniędzmi nie przepływają tam prawa pracownicze i socjalne”. Tak jak zachodnią rewolucję przemysłową uczłowieczyło społeczne chrześcijaństwo, związki zawodowe i socjaldemokracja, tak samo Chiny czekają na moment, w którym dla tamtejszego konfucjańskiego kapitalizmu, wielbionego z daleka przez wszystkich polskich zamordystów ukrytych i jawnych, pojawi się jakaś siła równoważąca.


A na koniec jeszcze raz o Kartaginie Unii Europejskiej i strefy euro, że musi być ocalona, wbrew wysiłkom Rybińskich i Klubu Ronina, którzy domagają się upadku Kryształowego Pałacu jak karpie krzyczące o nadejście Wigilii (cyt. oczywiście za Leszkiem Millerem). Wraz z walką o globalizację norm, która kiedyś doścignie boskiego Apple’a na najdalszych nawet peryferiach naszej bezalternatywnej kapitalistycznej cywilizacji, musimy toczyć egoistyczną walkę o to, żeby po drodze wyrównujące się ciśnienie globalne nie rozwaliło nam bębenków usznych i nie wysadziło oczu, bo będziemy wyglądać jak kosmonauta bez osobistego kombinezonu w próżni doskonałej. Czy bowiem nawet ścigający się o palmę neoliberalnej prostoty Krzysztof Rybiński i Rafał Ziemkiewicz kiedykolwiek staną się konkurencyjni w stosunku do robotników z chińskiej montowni iPadów? Nawet jak pozbawi się ich umów o pracę, ubezpieczeń społecznych, opieki zdrowotnej, prawa do emerytury, ZUS-u i KRUS-u (Ziemkiewicza)? Z ich kompetencjami? Przypuszczam, że wątpię. 

 

 

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij