Cezary Michalski

Radom ’76 w Jasienicy i odwilż

Abp Hoser, abp Gądecki, minister Królikowski powtarzają (jasnymi deklaracjami i jasnymi czynami), że interesuje ich głębokie wyznaniowe przekonstruowanie państwa i prawa.

Kiedy chcemy wiedzieć, „jak jest” (cyt. za Maks Kolonko, swoją drogą rówieśnik i klasowy kolega z tego samego liceum w Bydgoszczy Radosława Sikorskiego i Michała Pawła Markowskiego, tylko jakieś pozaziemskie promieniowanie może ten fenomen tłumaczyć – patrz Wioska przeklętych, film SF z 1960 roku, remake’owany w 1995), nie przyglądajmy się sympatycznym radykałom z różnych możliwych stron, którzy w swoich sercach podtrzymują rewolucyjny lub kontrrewolucyjny płomień bez względu na okoliczności. Przyjrzyjmy się mainstreamowi, na przykład medialnemu. Redaktor Piotr Marciniak rozmawiając w TVN 24 o „kontrowersyjnych słowach ks. Lemańskiego na Przystanku Woodstock” z ks. Isakowiczem-Zaleskim (ten akurat ksiądz sam potrafił się kiedyś buntować i mądrze, i głupio, ale ideologia zygoty eksterminowanej masowo przez liberalną cywilizację śmierci, którą Jan Paweł II skutecznie zastąpił w polskim Kościele chrześcijaństwo, także jego ustawiła do pionu) oraz dr Magdaleną Ogórek (poczciwą mieszczańską reformistką, która chciałaby Kościoła trochę bardziej „otwartego”, ale jednocześnie jest gotowa negocjować z każdym, żeby przez każdego być jednak choć trochę lubiana – ja też zawsze tak chciałem i wcale nie zaliczam do moich życiowych sukcesów tego, że mi aż tak bardzo nie wyszło), podnosi oczy ku niebu i cedzi pod adresem dr Ogórek miażdżące retoryczne pytanie: „Czy naprawdę uważa pani, że ks. Lemański był przez abp. Hosera w jakikolwiek sposób Prze-śla-do-wa-ny!?”. Jego rozmówczyni milknie wyraźnie spłoszona, a ks. Isakowicz-Zaleski parska akceptująco.

Dokładnie w tym samym czasie miałem okazję posłuchać świadectwa żydowskiego lekarza (tak, wiem jak taka zbitka brzmi w uszach nostalgików polujących na „syjonistów” przy różnych okazjach) praktykującego na linii otwockiej, którego rodzina w bardzo tragicznych okolicznościach stała się katolikami w czasie II wojny światowej. W katolickim kraju to wówczas pomagało przeżyć, gdyż koniec końców niewielu z nas przyswaja sobie monolog Shylocka z Kupca weneckiego („czyż nie będziemy krwawić, jeśli nas zranicie?”). I „nawrócenie” żydowskiego dziecka na jedyną prawdziwą religię znacznie zwiększało jego szanse przeżycia (zaprawdę, nie chodziło tu wyłącznie o dokumenty).

Sam doktor O. pozostał katolikiem. Mimo kontekstu, w jakim „nawrócone” zostało kiedyś jedno z jego rodziców, próbuje nim być nadal. „Jego problem” – powiecie, ale to nie będzie do końca prawda, gdyż, jak powiedział Spinoza, człowiek jest szczęśliwy tylko w otoczeniu ludzi szczęśliwych, widząc ludzkie cierpienie, sam poczuje się głupio (daleka parafraza, pisząc ten felieton mam te słowa jedynie w głowie, a nie w bibliotece). Spinoza znał odpowiedniki neoliberałów, narodowców, wyznawców rozmaitych „kościołów tryumfujących” i innych ludzi ze swojej epoki, którym do szczęścia potrzebne jest – nieraz wyłącznie – poczucie tego, że wreszcie postawili swój realny lub symboliczny dominacyjny but na twarzy bliźniego, więc jego zdanie, z pozoru opisowe, ukrywa tak naprawdę najbardziej heroiczne wartościowanie.

Ponieważ doktor O. wciąż próbuje pozostać katolikiem (Jezus wciąż wydaje mu się najciekawszym z żydowskich proroków i świeckich filozofów moralności, a być może nawet czymś więcej), musiał zatem natrafić na ks. Lemańskiego i w końcu natrafił. A ponieważ kiedyś go spotkał i uważa to spotkanie za najważniejsze ze swoich spotkań z polskim Kościołem katolickim w ogóle, przeżywa bardzo mocno to, co się dzieje w Jasienicy. Pojechał tam zatem w dniu „odzyskiwania” parafii przez abp. Hosera. I osadzania tam nowego proboszcza, który w pierwszych słowach swego przemówienia do tłumu obiecał, że „z kościoła w Jasienicy znikną pozostałości i ślady po ks. Lemańskim” (brawa, okrzyki, skandowanie). Eufemizm „pozostałości i ślady” oznaczał zgromadzone tam – „nie wiedzieć czemu” – przez ks. Lemańskiego judaika.

Wcześniej abp Hoser uczynił ks. Lemańskiego duszpasterzem dzieci dotkniętych bardzo ciężkimi schorzeniami z ośrodka neuropsychiatrii w Zagórzu. Takie dzieci nieczęsto później zostają biznesmenami czy publicystami, nie podniosą – symbolicznie albo realnie – ręki na abp. Hosera, na jego rzecznika Mateusza Dzieduszyckiego czy na jego jurystę Michała Królikowskiego. Zatem ich dusze można oddać temu kacerzowi Lemańskiemu, bo oddawanie mu duszy wiernych, którzy mogą nam jednak później zaszkodzić lub pomóc – swoimi głosami, swoimi pieniędzmi – abp Hoser uznał za niedopuszczalną głupotę. Pragmatyczny cynizm tego hierarchy może być szkołą dla wielu prawicowych publicystów i polityków, którzy potrafią już wiele, ale tego, co abp Hoser, jednak jeszcze nie potrafią.

Skąd się jednak wziął ten skandujący i entuzjastyczny tłum? Doktor O. zobaczył tamtego dnia nielicznych wiernych z Jasienicy, tylko tych, którym ks. Lemański („przyjaciel Żydów albo sam Żyd” – jak mawiają pokątnie), już wcześniej się nie podobał. Stanowili jednak w tej parafii zdecydowaną mniejszość, co oznacza gigantyczny sukces ewangelizacyjny ks. Lemańskiego. Żadnego tłumu by nie stworzyli, nawet jeśli pokazywano by ich wielokrotnie na wielkim ekranie.

A jednak abp. Hosera i jego nominata witał w Jasienicy tłum z transparentami i okrzykami, który chwilę przed przybyciem hierarchy wysypał się z autokarów zaparkowanych w pobliżu kościoła.

Zapłacenie za autobusy i zorganizowanie jednolicie brzmiących transparentów, aby wyrażać oddolny entuzjazm, przypomniało mi analogiczny wiec poparcia, który sam oglądałem, z pewnym zrozumieniem, jako nad wiek zdziwaczałe dziecko, w telewizorze, zorganizowany latem po Czerwcu ’76 na stadionie w Radomiu.

Także Mateusz Dzieduszycki, którego miałem kiedyś ogromną nieprzyjemność poznać osobiście, jest takim rzecznikiem władzy, jakich „w dawnym ustroju” widywałem masowo w TVP przy podobnych okazjach. Zawsze z delikatnym naciskiem „śmielej, śmielej, towarzyszu Wiesławie, czas już się rozprawić z tym Lemańskim, czas było wcześniej, ale byłeś dla niego zbyt miłosierny” (to z kolei parafraza za innym dobrze zorganizowanym tłumem z Sali Kongresowej w Warszawie, 19 Marca 1968).

Zatem, czy trwa walka w dzisiejszym polskim Kościele, czy przegrani w tej walce są „prześladowani”? Odpowiadam tym retorycznym pytaniem redaktorowi Piotrowi Marciniakowi na jego równie retoryczne pytanie. Jest oczywiście różnica: z polskiego Kościoła można dzisiaj wyjść łatwiej niż z PRL-u, choć oczywiście rozumiem katolików, którzy zrobią wiele, będą nawet walczyć i narażać się na działania, których wymagający redaktor Marciniak nigdy by nie uznał za prześladowania, żeby nie zostać z tego Kościoła wypchniętymi, żeby nie zostawić go abp. Hoserowi, Mateuszowi Dzieduszyckiemu, Michałowi Królikowskiemu.

Ale jest problem także dla tych, którzy tę walkę oglądają z zewnątrz. Jeśli weźmiemy pod uwagę siłę polskiego Kościoła i słabość polskiego świeckiego państwa i społeczeństwa, od wyniku tej walki zależy także los Polaków znajdujących się już dzisiaj, w ten czy inny sposób, poza murami Kościoła.

Abp Hoser, abp Gądecki, minister Królikowski powtarzają (jasnymi deklaracjami i jasnymi czynami), że interesuje ich głębokie wyznaniowe przekonstruowanie państwa i prawa. Takie, po którym z tego państwa i prawa też nie będzie można wyjść, tak jak z PRL-u.

Chyba że opuszczając je na zawsze, tak jak młodzi zsekularyzowani Turcy opuszczają dziś swoje państwo, pozostawiając je w niepodzielne władanie miejscowemu ZChN-owi czy PiS-owi Erdogana.

Zresztą już dzisiaj nie tak łatwo jest to prawo i to państwo „opuścić”. Przypominanie publicystyki Boya przez Dziennik Opinii staje się coraz smutniejszą ilustracją faktu, że w Polsce wieki mijają, a czas się zatrzymał. Przerażona i osaczona dziewczyna z okolic Iławy wyrzuciła noworodka przez płot hurtowni drobiu, gdzie stała do porodu i zaraz po porodzie przy taśmie sortującej indyki. I gdzie urodziła potajemnie. W wiadomościach różnych „liberalnych” mediów – i tych należących do praktycznych oligarchów, i tych należących do teoretycznego państwa – jedyny wniosek z tego wydarzenia brzmi: „wyrodna matka”, „morderczyni” (już nie cytując mediów prawicowych w ich udawanej – bo trzeba Tuska jak najszybciej obalić przy użyciu Kościoła – lub autentycznej furii „pro life”). No bo przecież ustawodawstwo antyaborcyjne w Polsce jest hołdem złożonym polskiemu papieżowi, którego liberalno-konserwatywne publicystki i publicyści kochają. Albo oportunistycznie, albo nawet szczerze. No bo przecież na znacznej części terytorium Polski, a szczególnie na polskiej prowincji, na jednego ginekologa świeckiego przypada kilku Chazanów, a ten świecki zazwyczaj także nie jest boyowskim rewolucjonistą, ale domaga się za swoje usługi sowitej zapłaty. „Naturalny konserwatyzm” rodziców panny z Iławy, których reakcji ta dziewczyna panicznie się bała, też jest polską tradycją „rodziny na swoim”, którą należy kultywować i osłaniać, choćby przed nieśmiałymi deklaracjami martwego już politycznie ministra Sienkiewicza, że „odpowiedzialność państwa nie kończy się na progu mieszkania”. A pozbawianie praw niezorganizowanych pracowników przez zorganizowanych pracodawców, przerażenie możliwością utraty pracy przy taśmie z indykami bez względu na warunki i „rynkową wycenę” tej pracy, jest podstawowym, o ile nie jedynym fundamentem „polskiej Nokii”, „polskiego Apple’a”, czyli głównej dziś „przewagi konkurencyjnej” polskiego biznesu (cyt. za licznymi komentatorami ekonomicznymi i konfederacją pracodawców „Lewiatan”).

Liberalno-konserwatywni dziennikarze i dziennikarki w Warszawie mają siostrę Chmielewską, mogą też sobie poczytać pisma śp. ks. profesora Józefa Tischnera (chyba że już są „twardsi” i Tischnera uznali za „liberalnego mięczaka”). A przede wszystkim mają pieniądze i nie muszą stać przy taśmie w dziale selekcji indyków (trzeba było pilniej się uczyć albo przynajmniej mieć lepszego „tatę”, gdyż w kraju o zablokowanym społecznym awansie przynależność klasową zwykle się dziedziczy).

Dziewczyna z Iławy będzie na ich oczach sądzona za dzieciobójstwo, a oni nadal będą wychwalać Jana Pawła II i „deregulację na polskim rynku pracy”.

Może przynajmniej będą nieco skrępowani (to jest zwykle jedyna bardzo delikatna różnica na korzyść konserwatywno-liberalnych „lemingów”, którymi tak pogardza twardy sushi-mesjanista Mazurek), podczas gdy Terlikowski, „Fronda”, „W sieci”, „Do Rzeczy”, „Rzeczpospolita”, Michał Królikowski, wszyscy obecni posłowie i przyszli ministrowie Jarosława Kaczyńskiego – tysiącami gardeł będą do abp. Hosera i do prokuratorów ścigających dziewczynę z Iławy skandować: „śmielej, śmielej, śmielej, towarzyszu Wiesławie!”.

I teraz nieoczekiwana pointa tego felietonu. Nagła odwilż, dzięki której ks. Lemański pozostał w Kościele. Nie unieważnia żadnego z wydarzeń ani zachowań, o których napisałem powyżej, a już szczególnie w niczym nie pomoże „dzieciobójczyni z Iławy”. I tak jest jednak słabiutkim powiewem optymizmu, wiaterkiem zmian, którego prawie nie czuć w to upalne lato. Pokazuje, że w Kościele istnieje jeszcze jakaś inna siła – której imienia nawet nie znamy, która nawet nie ośmieliła się wypowiedzieć głośno swojego imienia – była jednak wystarczająca, żeby zatrzymać „karzącą i sprawiedliwą ojcowską rękę” abp. Hosera. A do twarzy Mateusza Dzieduszyckiego przybić jeszcze bardziej obłudny uśmieszek. Dlaczego się cieszę? Ponieważ w Polsce „rewolucyjny” mechanizm „im gorzej, tym lepiej” nigdy się nie sprawdza. Widziałem to wiele razy, pierwszy raz po grudniu 1981. Większy nacisk zawsze prowadzi tu wyłącznie do szybszej, głębszej i trwalszej „normalizacji”. W polityce świeckiej, w społeczeństwie, w Kościele. Dopiero, jak można krzyknąć „chodźcie z nami, dziś nie biją” i ludzie uwierzą, bo ich faktycznie już przestają bić, zaczynają się – boczkiem, powolutku – jakieś zmiany na lepsze, jakieś oznaki wolności. Czasem nawet wychodzi z tego jakiś okrągły stół. Zatem dobrze, że ks. Lemański nie stał się męczennikiem, którego nikt by nie bronił.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij