Cezary Michalski

Polityka wschodnia londyńskiego City

Żeby powstrzymać użycie broni, trzeba umieć użyć sankcji ekonomicznych - bez histerii, stopniując nacisk.

Prawdziwy dokument „negocjacyjny” brytyjskiego rządu ujawniony przez „Guardiana” wiele nam mówi o współczesnym świecie, w którym polityka zawisła na rynkach i zwisa z nich tak żałośnie jak PR-owa szmata (choćby i w dumnych barwach narodowych flag), poruszana czasem powiewami wiatru, na przykład podmuchami ukraińskiego kryzysu. No bo z jednej strony minister spraw zagranicznych torysowskiego rządu William Hague pohukuje, także na Majdanie, że „my, brytyjscy torysi, wierne wnuczęta Reagana i Thatcher, nie oddamy ani guzika putinowskiemu imperium zła”. Kaczyński się cieszy, Gowin tryumfuje, Migalski, Kowal i Legutko płaczą ze szczęścia, bo to przecież pohukuje ich „europejski sojusznik” w demontowaniu i osłabianiu „eurokołchozu”, „zbyt wielkiej” Unii Europejskiej, która na tle tego pohukiwania brytyjskich Torysów i amerykańskich neokonów („pieprzyć Unię!”) faktycznie wypada blado, coraz bardziej blado. 

I oto się okazuje, że w dyplomatycznym bagażu Williama Hague znajduje się zupełnie inny polityczny dekalog, przygotowany mu przez londyńskie City. A wszystkie jego dziesięć przykazań sprowadza się do jednego: „Odpierdolcie się od naszych zysków!”. Rząd brytyjski ma podczas wszystkich spotkań UE, NATO, OBWE itp. blokować jakiekolwiek sankcje wobec Putina, szczególnie finansowe, szczególnie takie, które „utrudniłyby dostęp rosyjskich pieniędzy do londyńskiego City”. Przy okazji media informują, że spośród pięciu najbogatszych miliarderów zarejestrowanych w Zjednoczonym Królestwie czterech to oligarchowie z obszaru „postradzieckiego”, a tylko jeden to jakiś zdechlakowaty potomek „rdzennej” brytyjskiej arystokracji z czasów „imperium, nad którym nie zachodziło słońce”. W pierwszej setce najbogatszych proporcje są równie zabawne. Do najdroższych brytyjskich szkół „publicznych” (czyli prywatnych) uczęszcza ponad 4 tysiące dzieci oligarchów z „obszaru postradzieckiego” (który przecież opływa w dostatki, Die Linke się nie myli, nie ma co wyciągać Ukraińców z tego „ustroju mieszanego” do kapitalistycznej UE), a rodzice każdego z tych dzieci dostarczają w jednej transzy co najmniej 15 tysięcy funtów jako ratę czesnego. To są razem miliony, bez tych milionów co stanie się z Eton?

City obsługuje globalizację, a nie Wielką Brytanię. Wielką Brytanię obsługują benefity, socjal, który trzeba ciąć, bo City chce optymalizować koszty wynikające z faktu, że jego elojskie wieże wyrastają jednak na terenach zamieszkanych przez angolskich morloków (warto raz na dekadę powrócić do Wellsa). Gdyby wieże City otaczali morlokowie z Wietnamu, Bangladeszu, Nigerii, Etiopii byłoby taniej, choć dla elojów bardziej niebezpiecznie (ponownie patrz Wells). 

Ale nawet stojąc pośrodku Londynu, City znajduje się w nowej epoce kolonialnej, w której „ludzie Zachodu” dziczeją. Tak jak w poprzedniej epoce zdziczał Kurtz, o którym Marlowe zauważył trzeźwo, że ten „oszalał”, ponieważ nie było wokół niego żadnego sąsiada, golibrody, sklepikarza, który by mu zwrócił uwagę, że „postępuje źle”. To ciekawe, że właśnie Conrad, przybysz z Polski, który jako młodzieniec widział kraj bez społeczeństwa i bez państwa, a nawet padł tego kraju ofiarą, bez złudzeń zwraca uwagę na to, że moralność Anglików, a szerzej, moralność „ludzi Zachodu” jest tylko („tylko”, ha!) uwewnętrznionym przymusem społecznych norm. Słabo uwewnętrznionym, jak znika społeczeństwo, człowiek ze „zwierzęcia społecznego” (cyt. tradycyjnie już za Arystotelesem) staje się po prostu zwierzęciem, Tomaszową bestią.

Teraz pozostaje mi tylko powtórzyć po raz tysięczny monumentalny aforyzm Margaret Thatcher: „nie istnieje nic takiego jak społeczeństwo, są tylko mężczyźni, kobiety i ich dzieci” (dla czytelnika KP wystarczyłoby przeprowadzić to rozumowanie ze dwa razy, dla Jarosława Gowina i tysiąc powtórzeń nie starczy, on pozostanie polskim „thatcherystą”), żeby zrozumieć, czemu – w kontekście trzeźwych uwag Arystotelesa, Wellsa i Conrada na temat ludzkiej kondycji – „mężczyźni i kobiety” z londyńskiego City, a także „ich dzieci” chodzące do Eton wraz z dziećmi oligarchów globalizacji, stali się Tomaszowymi bestiami. 

Proszę mi wybaczyć tę pasję pochodzącą z jakichś wcześniejszych okresów mego życia. Dziś jestem realistą. Twardym jak głaz i pozbawionym wszelkiej emocjonalności poza dozowaną na zimno emocjonalnością stylu. Jako realista powtarzam: „wszystko, tylko nie wojna”. Kiedy zaczyna się wojna, pierwsi giną najsłabsi (a więc wojna to najwyższy poziom nierówności społecznej): dzieci (także fotografowane w powstańczych mundurach, a później jako takie utrwalane w brązie pomników), kobiety, mężczyźni, którzy wolą czytać i pisać, niż prać się po mordach, wreszcie koty i psy (powstańcy warszawscy zjadali jamniki; miałem rówieśnika „akowca”, bardzo go bawiła ta anegdota zapisana w wielu powstańczych wspomnieniach, tak samo jak podniecały go seksualnie sceny rzezi, to było na długo przed „Kinderszenen”, więc do dyskusji z Rymkiewiczem byłem przygotowany). Ale żeby wojnie zapobiec, trzeba – wbrew pozorom – wykazać nieporównanie większą odwagę, determinację, trzeba pracować ciężej i bardziej konsekwentnie niż leniwi i niedojrzali miłośnicy „krwawych aktów założycielskich”, bez których ponoć „ludzie nie szanują własnego państwa”.

Żeby powstrzymać użycie broni, trzeba na przykład umieć użyć sankcji ekonomicznych. Też bez histerii, stopniując nacisk. Przyglądając się reakcjom partnera w tej grze, przygotowując dla niego pole, na które mógłby się cofnąć. Putin nie jest dziś Breżniewem (jak go widzi polska prawica, która lubi żyć w przeszłości, choćby najsmutniejszej, bo teraźniejszość ją za bardzo przeraża). Krym postanowił zdobyć, żeby ukryć stratę Kijowa. Zbudował legitymizację swej władzy na „rekonsolidacji” kontroli Moskwy nad obszarem postradzieckim po okresie Gorbaczowowskiej i Jelcynowskiej smuty. Wydarzenia na Ukrainie to dla niego masakra. Ma dziś nad Kijowem mniejszą kontrolę, niż mieli ją Gorbaczow i Jelcyn. W tej sytuacji trzeba nie tylko zrobić wszystko dla ustabilizowania nowej władzy w Kijowie, trzeba mieć też ofertę dla Putina, bo strach bardziej prowokuje do zachowań irracjonalnych niż poczucie bezpieczeństwa, a nawet potęgi.

Ale także w kontekście tak bardzo zaawansowanego realizmu politycznego zachowanie londyńskiego City i jego marionetek, pajaców z rządu Camerona, to katastrofa.

Niezdolność do użycia najbardziej choćby nieśmiałych sankcji finansowych zwiększa, a nie zmniejsza, ryzyko przejścia od konfrontacji PR-owej do militarnej. 

Tak samo postępuję jednak Niemcy, a nawet Węgry. Orban, który postanowił lojalnie ssać piersi dwóch matek, niemieckiego biznesu i Putinowskich korporacji energetycznych, żeby w zamian mieć prawo krzewić wielkomocarstwowy węgierski nacjonalizm symboliczny u siebie w kraju, ewentualnie w Wojwodinie i na Zakarpaciu, a także krytykować Unię Europejską, on także cofnął się do przeszłości. Do epoki Rapallo czy wręcz do epoki Ribbentrop-Mołotow, kiedy akurat Węgrom powodziło się nieźle (o ile oczywiście byli węgierskimi faszystami, a nie węgierskimi Żydami). Tak samo wszyscy na tym kontynencie cofną się do przeszłości, jeśli „antysystemowcom” uda się Unię Europejską rozwalić, chociażby z tego powodu, że jako forma demokracji bardzo zapośredniczonej „alienuje wyborców” (ach, o ileż łatwiej jest rozpisywać referenda, niźli je wygrywać). 

Z drugiej jednak strony angielskie City, oligarchowie z Zagłębia Ruhry, austriaccy bankierzy… pozwolili właśnie Unii Europejskiej wprowadzić pierwsze sankcje ekonomiczne wobec Janukowycza, jego synów i paru ministrów (hurra!). Zrobili to jednak dopiero, kiedy Janukowycz i wszyscy jego ludzie zostali przez Majdan obaleni. Postępując zgodnie z tą samą logiką, konta Hitlera, Himmlera, złoto Holocaustu szwajcarscy bankierzy zamrozili dopiero, jak Hitler popełnił samobójstwo w bunkrze, a jego najważniejsi ministrowie zawiśli w Norymberdze. Zachowując oczywiście wszelkie proporcje, bo Putin nie jest Hitlerem, można się zatem spodziewać, że pierwsze, najbardziej choćby nieśmiałe i oczywiście całkiem spersonalizowane sankcje wobec niego londyńskie City zaakceptuje dopiero wówczas, jak już Putina nie będzie na Kremlu.

Radzę, aby Gowin, Kaczyński, Migalski, Kowal, Balcerowicz, a nawet 3/4 Platformy Obywatelskiej sobie tę kwestię przemyśleli głęboko. To jest ich ukochany „thatcheryzm” w praktyce. To jest „partia OFE” w skali globalnej. Tak to właśnie wygląda. Używanie premierów i ministrów jako kukiełek banków inwestycyjnych i hedgingowych funduszy. Jak to się ma do waszego „patriotyzmu”, polscy „thatcheryści”? A nawet do waszej „antyrosyjskości”, której nie podzielam, nawet dziś, ale którą wy uczyniliście jedynym logo polityki polskiej w Unii Europejskiej? Może jednak w tej sytuacji to raczej „wielka Unia”, przy nieco mniejszym i bardziej zdyscyplinowanym przez politykę londyńskim City, byłaby i Polsce, i Ukrainie do czegoś potrzebna?

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij