Cezary Michalski

Narodowe limbo

Dwa lata temu, podczas mundialu w Afryce Południowej, na portalu KP nikt nie wymuszał na nikim kibicowania, a jednak proporcje pomiędzy zrzędzącymi z powodu piłkoszału a szczerze lubiącymi popatrzeć na dobry mecz były wyrównane. Pamiętam, jak z Tomaszem Piątkiem toczyliśmy niekończącą się polemikę na temat wyższości piłki (i nie tylko piłki) latynoskiej nad północnoeuropejską albo odwrotnie. Ja zasłużenie tryumfowałem nad Piątkiem, kiedy Niemcy – z polskim (czyli także potencjalnie północnoeuropejskim, potencjalnie, gdyż kategoria „północnoeuropejski” nie jest kategorią geograficzną, ale normatywną) wkładem Podolskiego i Klose – w pięknym stylu wyeliminowali Argentynę (4:0). Natomiast Piątek zasłużenie tryumfował nade mną, kiedy najpierw Niemcy, a później Holendrzy wyłożyli się na Hiszpanach.


Podczas Euro 2012 nawet na portalu KP panuje jednak kwaśna atmosfera. Obawiam się, że wyłącznie dlatego, iż w tym turnieju – w przeciwieństwie do ostatniego Mundialu – grają Polacy (grają zresztą lepiej, niż się wielu z nas obawiało), a sam turniej odbywa się w Polsce. W ten jednak sposób my także potwierdzamy tezę profesora Czapińskiego o katastrofalnym stanie kapitału społecznego w naszym kraju (wedle wszelkich dostępnych badań narodem najbardziej w Europie nielubiącym Polaków są Polacy, dopiero za nami są Austriacy znani w całej Europie z tego, że nie lubią wszystkich innych narodów ze słowiańskimi na czele).


Ale my na portalu KP jesteśmy tylko wierzchołkiem góry lodowej. Wszyscy Polacy wydają się Euro 2012 raczej rozhisteryzowani niż ukojeni. Jeden biegun histerii wyznacza wymuszony entuzjazm pierwszej połowy meczu z Grecją, drugi biegun wyznacza katastrofizm drugiej połowy meczu z Grecją. Jeden biegun naszej narodowej histerii wyznacza katastrofizm pierwszej połowy meczu z Rosją, drugi biegun wyznacza entuzjazm (szczęśliwie nieco mniej wymuszony) drugiej połowy meczu z Rosją. Poza boiskiem jest jeszcze gorzej. Pierwszy biegun naszej narodowej histerii wyznacza wredne bredzenie Jana Tomaszewskiego (ten wspaniały bramkarz reprezentacji Górskiego, który w polityce zawsze wybiera fatalnie – od Jaruzelskiego po Kaczyńskiego – postanowił swoje fatalne polityczne wybory przypieczętować oikofobią o takim natężeniu, jakie Ryszard Legutko w ślad za Rogerem Scrutonem zawsze przypisywał wyłącznie „lewakom”). Drugi biegun naszej narodowej histerii wyznacza sztuczny i źle odegrany entuzjazm premiera i rady ministrów jako szalikowców (piarowiec, który im wymyślił to arcydzieło YouTube’a powinien zrobić sobie zasłużone wakacje).


Im głębiej w lud, szczególnie smoleński, tym gorzej. „Solidarni 2010” na swoim kultowym portalu mobilizowali polskich kibiców do meczu z Rosją w taki oto sposób: „dwunastego czerwca na Stadionie Narodowym dokopiemy Ruskim za plugawy raport Anodiny, za to, że nam do dzisiaj nie oddali szczątków Tupolewa. Że nas znów upokorzyli anektując tę narodową relikwię. A także za to, że nasz usłużny wobec Moskwy premier oddał smoleńskie śledztwo Putinowi, który się tym śledztwem bawi, jak dziecinną zabawką”. Aż trudno się dziwić, że w tej atmosferze jedna grupa polskich kibiców zabrała się za bicie Rosjan, podczas gdy inna grupa polskich kibiców przepędziła spod Stadionu Narodowego ekipę „Solidarnych 2010” ze smoleńskimi transparentami.


Histeryzowanie Polaków przy piłce nożnej jest znakiem o wiele poważniejszej histerii, większej niepewności. Przez tak liczne wieki najważniejszą, o ile nie jedyną „formą polskości” był katolicyzm. Zgadzali się co do tego ludzie poczuwający się za ten naród do odpowiedzialności, bez względu na to, jakie wyznawali idee. Stanisław Brzozowski pisał w eseju o Johnie Henrym Newmanie: „Może byśmy uprzytomnili sobie na razie, że prócz chrześcijańskiej — a gdybym miał tu miejsce, broniłbym tezy, że prócz katolickiej – nie posiadamy żadnej innej kultury”. A Roman Dmowski wtórował mu w swojej broszurze Naród, Kościół, Państwo: „katolicyzm nie jest dodatkiem do polskości, zabarwieniem jej na pewien sposób, ale tkwi w jej istocie, w znacznej mierze stanowi jej istotę. Usiłowanie oddzielenia u nas katolicyzmu od polskości, oderwania narodu od religii i od Kościoła, jest niszczeniem samej istoty narodu”.


Sytuacja się zmieniła. Katolicyzm przestał pełnić rolę „formy polskości” (polski Kościół nie jest dziś zdolny do pełnienia takiej roli, a Polacy, w nowej zupełnie sytuacji, zachęcani przykładem nie tylko Niemców, Francuzów czy Anglików, ale nawet Hiszpanów, Irlandczyków czy Włochów też się już do bycia „formowanymi” wyłącznie przez Kościół nie garną), tymczasem innej, świeckiej formy jeszcze nie mamy. Dlatego póki co jesteśmy wspólnotą bez formy, galaretowatą, rozedrganą. Histeryzujemy na punkcie piłki nożnej, bo histeryzujemy na każdy inny temat, który nas w jakikolwiek sposób dotyczy albo sądzimy, że nas dotyczy. Histeryzujemy na temat Obamy, na temat reportażu BBC, na temat Smoleńska. Moment jest przejściowy, dramatyczny, ale i heroiczny – jeśli tego nie spieprzymy. Moment wymaga bowiem stworzenia nowej, świeckiej formy dla narodu, który nigdy jej nie miał (w moim rozumieniu „świeckiej” wcale nie oznacza koniecznie antyklerykalnej czy antyreligijnej, bo antyklerykalizm z punktu widzenie obowiązku stworzenia świeckiej formy dla wspólnoty to temat naprawdę marginalny, chyba że się kler nadal będzie „formacyjnego” monopolu domagał). Naszym ubezpieczeniem w tym okresie przejściowym, naszą siatką zabezpieczającą w tym spacerze po linie nad pustą otchłanią jest Unia. Ale tylko ubezpieczeniem. Unia formy dla tej wspólnoty nie zbuduje, bo sama jeszcze jej nie ma. Dopiero jak wykonamy pracę nad sobą, będziemy mogli opuścić to pieprzone narodowe limbo, jak opuszczają je powoli Anglicy i Francuzi, którzy kiedy grają ze sobą w piłkę, nie histeryzują (ich mecz na Euro 2012 był równy i fajny, a kibice ani politycy żadnej ze stron nie odtwarzali scen z wojny stuletniej). Tak samo jak Niemcy i Francuzi, kiedy ze sobą grają w piłkę, nie histeryzują, a od jakiegoś czasu nie odtwarzają już także bitwy pod Verdun.


Nie ukrywam, że szansę na stworzenie nowej narodowej formy widzę dzisiaj tylko po lewej stronie, bo prawa specjalizuje się ostatnio wyłącznie w histerii. A zamiast liberalnego centrum mamy gromadę piarowców, którzy uchwalą parytety, jak ich ktoś naciśnie z lewej, a do programu nauczania w liceach wprowadzą „polski panteon”, jak ich ktoś naciśnie z prawej. Zatem wyzwanie jest naprawdę poważne. Prawica jest większością, liberalne centrum jest pustką, a lewica mniejszością. I to mniejszość musi stworzyć formę dla histeryzującej większości. Bez żadnej pomocy z zewnątrz tym razem. Byleby sama tylko nie popadła w histerię, choćby w antypiłkoszał.

 

 

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij