Cezary Michalski

Felieton wielkanocny, w którym na zawsze rezygnuję z hejtingu

A czas już najwyższy, skoro nawet Marek Pyza na portalu wpolityce.pl łaskawie pozwala Sewerynowi Blumsztajnowi pozostać w Polsce pod warunkiem, że „uszanuje świętości”. Zatem ja pozwalam łaskawie pozostać w Polsce Markowi Pyzie, nawet jeśli stał się dla Polski wyjątkowo uciążliwy od momentu, kiedy Polska zwolniła go z pracy w redakcji „Wiadomości” Programu 1 TVP S.A. (minimalne wymagania niektórych patriotów wobec Polski są naprawdę spore i nie wiem, czy Polska, będąca przecież wciąż krajem na dorobku, minimalnym wymaganiom wszystkich patriotów sprosta).


Kontynuujmy jednak nasze ćwiczenia z łagodności. Robert Gwiazdowski, jeden z najciekawszych ekonomicznych umysłów Klubu Ronina, w jednym ze swoich zamieszczonych na portalu bankier.pl interesujących i dialektycznych neoliberalnych kazań do neosarmacji (neosarmacja – też ciekawy projekt, choć stopień jego realizmu warto by przedyskutować, warto by o nim porozmawiać bez uprzedzeń, z otwartym umysłem i sercem), dochodzi do monumentalnego odkrycia, że „euro to projekt polityczny”. Pieniądz to w ogóle projekt polityczny, nawet złotówka to projekt polityczny, nie porównujemy przecież nieskazitelnej zwierzęcej natury wielbionej przez Roberta Gniazdowskiego w duchu nieco być może (rzecz warta głębszego przedyskutowania) uproszczonego darwinizmu społecznego ze skandalicznym „projektem politycznym euro”, ale jesteśmy niestety skazani (jako człowiek, istota wygnana albo samowygnana z natury, żyjąca konwencjonalnie i „politycznie” przynajmniej od czasów Adama i Ewy albo Neandertalczyka i Człowieka z Cro-Magnon) na nieustające porównywanie różnych „projektów politycznych” pod kątem ich siły i przydatności dla tworzącego je i posługującego się nimi człowieka. Tego nauczył nas nawet nie Marks (bo tu by się Gwiazdowski tylko z nas demaskatorsko zaśmiał), ale tzw. klasyczni ekonomiści, Smith i Ricardo, z których Marks akurat (choć też trochę z Hegla) swoją wiedzę o odrobinę konwencjonalnej i szczyptę „politycznej” naturze pieniądza (i człowieka w ogóle) czerpał.

 

Dziś, po klasycznych ekonomistach i Marksie, także Robert Gwiazdowski odkrywa (być może dzięki ożywczej intelektualnie atmosferze Klubu Ronina, którą od jakiegoś czasu swobodnie oddycha), że pieniądz jest „projektem politycznym”. Tyle że jego zdaniem tylko jeden zdeprawowany pieniądz, czyli euro. Bo marka, złotówka, drachma spłynęły do nas z Alp, Beskidu albo z góry Parnis, gdzie rosły sobie wśród skał, jak minerały albo jakiś mech, aż zostały wypłukane przez krystalicznie czystą źródlaną wodę i wdzięcznie zaniesione na brzegi we Frankfurcie, Warszawie, Atenach, jak najbliżej tamtejszych dystryktów finansowych i giełd (giełdy – inne nieskazitelnie niepolityczne instytucje dane człowiekowi przez naturę lub Boga, w zależności od tego, z jakich źródeł czerpiemy obraz naszej apolitycznej rynkowej sielanki). Dlatego marki, drachmy i złotówki należy bronić lub je należy przywracać w ich niesplamionym naturalnym/Bożym pięknie, podczas gdy podejrzany „polityczny projekt euro” należy zwalczać retoryką naszych drogich Roninów.

Otóż jednak nie, nie ma zgody na tak daleko idące upraszczanie refleksji intelektualnej w Polsce. Coraz bardziej nieskrępowanej roniniej prostocie („prostota”, słowo dialektyczne, mieniące się znaczeniowymi odcieniami zarówno negatywnymi jak też i pozytywnymi) mówimy po głębokim namyśle „nie”. Ale nie nazywajcie nas z tego powodu hejterami. Raczej odpowiedzcie jakąś argumentacją na argumentację (szczególnie zaczerpniętą z waszej własnej tradycji, której albo już nie pamiętacie, albo nigdy się z nią porządnie – a niektórzy choćby nieporządnie – nie zapoznaliście).
Tomasz Wróblewski z kolei, w bardzo interesującym edytorialu zatytułowanym przewrotnie Sięgnijcie po stare książki przedstawił pejzaż współczesnej walki pomiędzy kapitalizmem a jego brutalnymi krytykami. „Brutalnymi” – boję się trochę tego zbyt może agresywnego słowa, ale moim zdaniem jest to interpretacja edytorialu Wróblewskiego dość uzasadniona, gdyż krytyków kapitalizmu, a nawet jego reformatorów czy ludzi próbujących w odpowiedzi na ostatni kryzys rozpocząć dyskusję na temat jego patologii i możliwych mechanizmów naprawczych, utożsamił on hurtowo z bolszewikami, nazistami i maoistami posługującymi obozami koncentracyjnymi i gułagami „do mordowania milionów ludzi”. Otóż nie ma jednak zgody na tę interesującą i wielowymiarową argumentację. Krytykiem rynku spuszczonego z łańcucha był np. Keynes, można mieć wątpliwości co do jego diagnoz i propozycji naprawczych, można zamiast niego wybierać von Misesa, jak to robi Wróblewski (Keynes, von Mises, obaj z Wróblewskim też obracamy się jednak w kręgu zbawiennej prostoty, ale cóż robić, tacy są publicyści). Nawet jednak, jeśli zgodnie ze stanowiskiem ekonomistów, politologów i dziennikarzy z Houston („Houston, mamy problem!”, patrz misja Apollo 13), od których Wróblewski pobierał przez czas jakiś sensowne i ciekawe nauki, Keynes popełniał w swoich ekonomicznych rozważaniach błąd za błędem, nie posługiwał się on jednak gułagami „do mordowania milionów ludzi”. No chyba, żeby gułagami nazwać baraki, w których prezydent Roosevelt w latach 30. ubiegłego wieku gromadził bezrobotnych zatrudnionych do robót publicznych w apogeum New Dealu. Nie posługiwali się też gułagami socjaldemokraci i związkowcy, którzy w zachodniej części świata uczłowieczyli kapitalizm znacznie, nawet jeśli tylko na jakiś czas, a we wschodniej sami znaleźli się niejednokrotnie w gułagach.


Im bardziej wciągam się w tę argumentację, im dłużej (już chyba cały kwadrans upłynął) prowadzę moje publiczno-prywatne ćwiczenia z łagodności, tym bardziej zaczynam rozumieć, że bez hejterstwa warto i da się rozmawiać. Na boku naszej publicystycznej sielanki pozostaje oczywiście prowadzona tutaj przez wszystkie strony wszystkich ideowych sporów twarda polityczna walka z użyciem mitów, drągów, noży kuchennych, maczet i bejsbolówek. Ale o niej tym razem pisać nie będziemy (najciekawszy i najbardziej precyzyjny obraz prowadzonej w naszym kraju walki politycznej i ideowej znajdziecie państwo w kolejnych tomach komiksu Ryszarda Dąbrowskiego o „Likwidatorze”), więc do ostatniej kropki tego tekstu cienia hejtingu w nim się nie doszukacie.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij