Cezary Michalski

Czemu mnie to nie kręci

Putin użył „zdobycia Krymu” wyłącznie po to, aby zakryć stratę Kijowa, bardziej dla niego bolesną, wręcz ściągającą mu spodnie na oczach wszystkich w groteskowo wyzłoconych komnatach Kremla.

Mamy prawo przeżyć tylko jeden świat, tylko jedno życie. Kiedy dorastałem, nad uniwersyteckim miastem Toruń krążyły sowieckie helikoptery startujące z bazy na przedmieściach. Kiedy rosłem dalej, rzecznik marionetkowego rządu szydził w telewizji z ludzi, których uważałem za bohaterów, podczas gdy ja podniecałem się manifestacją rozpędzoną pod Wawelem albo Starym Mieście w Warszawie. Dzisiaj nie mogę otrząsnąć się z obojętności, patrząc jak „nasi”, po zdobyciu Kijowa, okopują się w okręgu chersońskim, parę tysięcy kilometrów na wschód (oby finansowe wsparcie UE i MFW ustabilizowało władzę „naszych” w Kijowie, oby znaleźli lepsze polityczne priorytety niż pranie po mordzie dyrektora telewizji państwowej i pakowanie do internetu świadectw tego bohaterstwa w stylu Ligi Republikańskiej). 

Mamy prawo przeżyć tylko jeden świat, tylko jedno życie.

Rozumiem to, widząc moich rówieśników usiłujących wciąż żyć latami osiemdziesiątymi XX wieku w drugiej dekadzie wieku XXI. Jak starzejący się facet w ramiona młodej kochanki, tak oni rzucają się w miraż zimnej wojny zaproponowany im przez Putina, który tym mirażem, jak czarnoksiężnik z Oz swoimi maszynami do wytwarzania hałasów i błysków, zaspokaja rosyjski lud „godnościowo” (to ulubione słowo smoleńskich zaspokajaczy polskiego ludu jest dziś na Kremlu w tak samo wysokiej cenie), bo realnego szczęścia nie potrafi dla tego ludu zbudować, realnego szczęścia wystarcza zaledwie dla oligarchów i ich dzieci uczących się w Eton (wraz z dziećmi „naszych” oligarchów). Patrzę ze smutkiem na błądzącego po polskich mediach Jana Piekło, który nie umiejąc nawet ukryć niecierpliwości, czeka na nową ukraińską krew, żeby móc znów przeżyć to, czego do końca nie przeżył na krakowskich manifestacjach z lat osiemdziesiątych, gdzie byłem mu bratem w jego bezsilności. Patrzę ze smutkiem na młodszych od Piekły i młodszych ode mnie, którzy chcieliby przeżyć swój pierwszy raz z zimną wojną, najlepiej efektownie, w redakcjach mediów, choć może nawet i ryzykownie, na ulicach.

Jeśli mam za coś szacunek dla Tuska, to za to, że wyrósł z lat osiemdziesiątych. Już do nich nie tęskni, nie popadł w perwersję. Jeśli mam za coś szacunek dla Sienkiewicza, Schetyny czy Grupińskiego, to za to samo. Jeśli dla Sikorskiego, to za to, że powoli zaczyna wyrastać, choć głowy bym nie dał. Nawet dla Rokity, którego dzisiejszego „operowego konserwatyzmu” nie znoszę, wraca mi cały mój dawny dla niego szacunek, kiedy widzę, jak na TVN 24 Bis, wieczór w wieczór, powtarza zdumionym i zniecierpliwionym dziennikarzom, komercyjnym sensatom, to, co mógłby dostrzec każdy, gdyby tylko chciał – że Putin użył „zdobycia Krymu” wyłącznie po to, aby zakryć stratę Kijowa, bez porównania bardziej dla niego bolesną i niebezpieczną, wręcz ściągającą mu spodnie na oczach wszystkich w groteskowo wyzłoconych komnatach Kremla.

A jeśli mam coś za złe Brudzińskiemu, Wildsteinowi (tacie), Piekle i wielu innym, to to, że nie wyrośli, nie wyrosną nigdy ze swego piekielnego dzieciństwa. Wiecznie będą uzależnieni od swojej nastoletniej adrenaliny zimnej wojny, najmocniejszego, co się im w życiu zdarzyło; kobiety z tym przegrywają (przepraszam za seksizm, ale to mój świat, a mamy prawo przeżyć tylko jeden świat, tylko jedno życie).

Jeśli mam coś za złe tym ludziom, to jedynie to, że Ukraińcy są tylko zakładnikami ich nastoletnich marzeń o pięknym umieraniu. 

Jarosława Kaczyńskiego nic nie podniecało w latach osiemdziesiątych, bo w tamtych warunkach nie mógł zawalczyć o władzę, a do poziomu ludzi wychodzących na ulice pod pałki taki wielki psychotyczny strateg jak on nie mógł się przecież zniżać. Dopiero po roku 1989, kiedy walka o władzę stała się dostępna dla wszystkich, opanowała go psychotyczna pewność własnej wielkości, której Polacy są tylko zakładnikami. A przecież Jarosław Kaczyński i tak był przed rokiem 1989 bez porównania odważniejszy niż Janusz Korwin-Mikke czy Rafał Ziemkiewicz, dziś radykalni męczennicy na pluszowym krzyżu demoliberalizmu.

Marzę o pojawieniu się nowego świata, w którym ja nie będę już żył (mamy prawo przeżyć tylko jeden świat, tylko jedno życie) i w którym nie będą już żyć moi rówieśnicy zafiksowani na mrocznych przyjemnościach lat osiemdziesiątych. Ale nawet sam będąc już na ten czy na inny sposób trupem, będę przynajmniej wiedział, że ten nowy świat nadszedł, a świat, w którym ja na zawsze zostałem uwięziony, odszedł już na pewno. Dlatego nie ulegnę pokusie „zimnej wojny”, w którą wkręcają nas kłamcy. Wielki kłamca na Kremlu, ale nie tylko on. Także mali kłamcy w Polsce.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij