Cezary Michalski

Tęcza biało-czerwona

Trzeba dziś bronić przed biało-czerwoną („tęczą”, flagą, kokardą) wszystkich innych kolorów.

W naszej prawicowej Polsce wkrótce będzie można być Żydem, pod warunkiem, że założy się czapkę z pawimi piórami i zacznie tańcować obertasa. Są już tacy, którzy tę drogę testują w Gazecie Polskiej Codziennie i w TV Republika. Wiemy zatem, że taka droga do bycia tolerowanym przez prawicę istnieje. Będzie też w prawicowej Polsce można być gejem, ale pod warunkiem, że się będzie gejem heteroseksualnym. Będzie wreszcie można być w prawicowej Polsce tęczą, pod warunkiem, że będzie się tęczą biało-czerwoną.

Przekonuje nas o tym facebookowa inicjatywa zastąpienia spalonej po raz kolejny przez narodowców tęczy na Placu Zbawiciela „tęczą biało-czerwoną”. Autorzy tej inicjatywy piszą: „Nie chcemy rozmawiać o narodowcach, homoseksualistach, kibolach i jacykowach. Rzuciliśmy Wam propozycję, może macie lepszą? Nie jesteśmy żadną organizacją Narodową, ani zwolennikami organizacji homoseksualnych. Jesteśmy zwykłymi mieszkańcami Warszawy. Proponujemy zbudować tęczę biało-czerwoną. Będzie ona symbolizowała nas wszystkich Polaków, nasze barwy. Wszyscy będą zadowoleni: mieszkańcy Warszawy, przyjezdni, biedni, bogaci, homoseksualiści, hipsterzy, narodowcy, jutuberzy, blogerzy, kibice. Wszyscy!” (cyt. za Gazeta Wyborcza, bo na Facebook od jakiegoś czasu nie wchodzę, nerwy mam już na to za słabe, dieta ze szczawiu i mirabelek nie pomaga).


Autorzy tego manifestu uważają się pewnie za ludzi tolerancyjnych, sympatycznych, świeżych. I tak jak Pan Jourdain nie wiedział, że mówi prozą (patrz, Molier, „Mieszczanin szlachcicem”, 1670), tak oni nie wiedzą, że mówią językiem zwyczajnego faszyzmu. W weimarskich, słabych, liberalnych Niemczech było mnóstwo zadym, jedni ustawiali na placach tęcze czerwone, inni w trzech tradycyjnie niemieckich kolorach, jeszcze inni brunatne. Chodzono też w wielu różnych pochodach, zwykle przeciw sobie.

Dopiero kiedy ze wszystkich okien spłynęły swastyki, w kraju zrobił się spokój. „Wszyscy byli zadowoleni”, „wszyscy poszli razem”, „przyjezdni, biedni, bogaci, homoseksualiści, hipsterzy, narodowcy, jutuberzy, blogerzy, kibice. Wszyscy!”. 

Nie jestem za tłuczeniem się na ulicach, bo w ogóle nie jestem za tłuczeniem się gdziekolwiek. Jednak dopiero taka jedność, taka wspólnotowość, która nie widzi problemu w zastąpieniu tęczy flagą narodową, jeśli narodowcy tęczę wcześniej spalą, jest wizją głęboko antyliberalną (komu to w Polsce przeszkadza, prawicy? lewicy?), precyzyjnie rzecz biorąc, właśnie faszystowską. Obojętnie, jaka flaga, barwa czy symbol mają tę martwą jedność symbolizować.

Kiedy jednak pod inicjatywą biało-czerwonej tęczy zbierze się milion lajków – a nie jest to trudne – powinniśmy uznać, że „zlekceważyć miliona nie można” (cyt. za Kaja Malanowska). Łatwiej zlekceważyć jednostkę, która się tego miliona boi albo temu milionowi nie ufa. Gdyż lud, choćby wirtualny (ale skąd dziś wziąć lud realny?), w takiej liczbie nie może się mylić. I powinniśmy pomóc ludziom „kochającym jedność” budować „biało-czerwoną tęczę” („biało-czerwona tęcza” to sprzeczność w pojęciu, ale głód wspólnotowości na skróty zawsze wygrywał z logiką) na Placu Zbawiciela. Wreszcie razem z Robertem Mazurkiem, wreszcie razem ze smoleńskim tłumem, wreszcie razem z państwem Elbanowskimi. Wszyscy, którym tak trudno znieść poczucie bycia mniejszością, wyosobnienia z tłumu, samotności w tłumie, będą się mogli w jednym tłumie odnaleźć. Mnie w tym tłumie nie będzie. I to nie dlatego, że „czuję się Ortegą y Gassetem” (tak z kolei przedstawił się autor jednego z dość przewidywalnych listów do „Gazety Wyborczej” po wydarzeniach 11 listopada, który wobec tłumu odczuwa elitarną „inteligencką” wyższość). Tak na marginesie, nie sądzę, żeby człowiek publicznie uważający się za Ortegę y Gasseta rzeczywiście Ortegą y Gassetem był. Ja Ortegą y Gassetem na pewno nie jestem, więc nie odwracam się od biało-czerwonego tłumu z poczuciem elitarnej „inteligenckiej” wyższości (dlaczego w tym kraju prymitywny elitaryzm wciąż nazywa się „inteligenckością”?), ja się odwracam od biało-czerwonego tłumu z poczuciem bycia w tym tłumie pariasem. I odwracam się po to, aby innych pariasów przed tym tłumem bronić. Pariasów, indywiduów niepewnych swojej „tożsamości”, dziwaków, a nie innych „Ortegów y Gassetów”, których – znów mówiąc może nieco nazbyt szczerze – w dzisiejszej Polsce w ogóle nie widzę.

Czerwieni nie lubiłem nie dlatego, że była barwą „robotniczej krwi”, ale nie lubiłem jej wtedy, gdy była barwą totalitaryzmu, a później gnijącego autorytaryzmu w tym kraju. Biało-czerwonej na swój sposób broniłem (raczej nieskutecznie), jak trzeba jej było bronić albo jak wydawało mi się, że bronić jej trzeba. Dziś uważam, że trzeba bronić przed biało-czerwoną („tęczą”, flagą, kokardą) wszystkich innych kolorów. No może poza brunatnym, bo to też kolor, który dążenie do absolutnego monopolu ma wpisane w swoją barwę.

A tymczasem w polskim Weimarze, ach jak to w Weimarze, Cimoszewicz, Palikot, Miller… zamiast najpierw wspólnie – choćby i wspólnie z tą straszliwą Platformą – poradzić sobie z narodowcami, a dopiero później przejść do rozrachunków wzajemnych, pomagają narodowcom puknąć Sienkiewicza. Ja widziałem satysfakcję Gowina z puknięcia przez narodowców Krytyki Politycznej, więc mnie to nie bawi. Zresztą tym razem Gowin też nie narodowców obciąża odpowiedzialnością za wydarzenia na warszawskich ulicach, ale Sienkiewicza. W obecności głęboko usatysfakcjonowanego Rymanowskiego przedstawił tegoroczny marsz niepodległości jako „marsz kilkunastu tysięcy spokojnych ludzi”, do których „dołączyło się kilkuset chuliganów”.  Gowin zapomina, że to jego niedoszły sojusznik Wipler przez kilka ostatnich lat organizował narodowych kiboli, zresztą dla PiS-u, tyle że dziś PiS już się do kiboli nie przyznaje, bo oni nie przyznają się już do PiS-u. Ani też nikt nie przyznaje się już do Wiplera. Mnie te wszystkie rodzaje wewnątrzweimarskiej satysfakcji zupełnie nie bawią, są bowiem złowieszczo wprost krótkowzroczne.

Nawet Gowin to przecież w końcu też człowiek miękkiego, garniturowego Weimaru i choćby się swoim ukochanym narodowcom nie wiadomo jak podlizywał, powieszą go kiedyś na haku. 

Z drugiej strony, polityczny patron Sienkiewicza, Donald Tusk, chciał (i nadal próbuje) Polską rządzić sam, nawet bez Schetyny i własnej partii, już nie mówiąc o jakimkolwiek koalicjancie zewnętrznym traktowanym partnersko. Przez to właśnie całkowicie politycznie zmarnował zwycięstwo 2011 roku. I wszyscy polscy makiaweliści za trzy grosze, którzy wcześniej widzieli w nim uosobienie Księcia, teraz się od niego odwrócą, już się odwracają. A na koalicję może być za późno. Tusk słabnie, a z drugiej strony nikt jemu jako koalicjantowi może już nie uwierzyć (tak jak – mam nadzieję – nikt jako koalicjantowi nie uwierzy Jarosławowi Kaczyńskiemu, uwierzył mu Lepper i już nie żyje, dosłownie; uwierzył mu Giertych i już nie żyje politycznie, nawet jeśli duch jego wciąż chodzi po mediach). A jednak z kogoś tę koalicję zlepić trzeba będzie. Trzeba będzie coś złożyć z czterech nieoszalałych jeszcze do końca elektoratów (PO, SLD, TR, PSL), bo ani w ramionach prawicy smoleńskiej, ani w ramionach prawicy narodowej Polski zostawić bym nie chciał.

 

Czytaj także:

Ewa Łętowska, Nie trzeba zaostrzać prawa, tylko je egzekwować

Jacek Żakowski: Kryzysu społecznego cenzurą się nie rozwiąże

Kinga Dunin, Cały naród rujnuje swoją stolicę

Agnieszka Ziółkowska, Skłot to znaczy dom

Przychodnia i Syrena: Zostajemy tutaj, nie boimy się, będzie nas więcej!

Oświadczenie Kolektywu Syrena

Witold Mrozek, Żądam od mojego państwa

Maciej Gdula, Ta przemoc stała się częścią naszej politycznej rzeczywistości

„Duma, duma, narodowa duma”. Fotorelacja z Marszu Niepodległości

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij