Agnieszka Wiśniewska

Białorusko-rosyjski paragraf 22

Można mieć wizę białoruską i wizę rosyjską, a mimo to nie móc przejechać z Białorusi do Rosji.

Można mieć wizę białoruską i wizę rosyjską, a mimo to nie móc przejechać z Białorusi do Rosji. Nauczyłam się tego, siedząc sześć i pół godziny na lotnisku w Kaliningradzie. Złamałam lokalny paragraf 22.

Gdy tylko wysiadłam z samolotu z Mińska, urzędnik zajrzał do mojego paszportu i powiedział, że nie mam stempla informującego, że wjechałam do Rosji. W języku urzędowym nazywa się to tak, że moja wiza nie została otwarta – wjeżdżasz do kraju, dostajesz stempel otwierający wizę, wyjeżdżasz, dostajesz drugi, wizę zamykający. Dotyczy to oczywiście wiz zezwalających na jednorazowy wjazd, czyli takiej, jaką miałam.

„Jasne, że nie mam stempla – pomyślałam. – Dopiero co wysiadłam z samolotu, nie przeszłam żadnej kontroli granicznej, więc nie mam stempla”. Paszport został zatrzymany do wyjaśnienia. A ja zaproszona do biura celem złożenia wyjaśnień.

W Mińsku spędziłam wcześniej trzy dni na spotkaniach w tamtejszych instytucjach kultury. Bezpośredni lot do Kaliningradu był najsensowniejszą i jedyną możliwością, żeby zdążyć na kolejne spotkanie.

W biurze, do którego mnie zaproszono, był już drugi pan. Chyba ważniejszy, bo ten, który pierwszy mnie zatrzymał, już się nie odzywał. Po wyjaśnieniach i godzinie dzwonienia do dwóch panów dołączył trzeci – ten był chyba jeszcze ważniejszy, bo w przeciwieństwie do tamtych był już nie w kurtce, a w garniturze. Po trzech godzinach do panów dołączył czwarty – najważniejszy, bo w płaszczu. Kierowca, który miał mnie odebrać z lotniska, wyjaśnił mi, że zawsze trzeba zadzwonić wyżej. No to czekałam, aż panowie zadzwonią gdzie mogą.

W czasie pierwszej rozmowy mającej służyć wyjaśnieniu, jak to się stało, że nielegalnie, bo bez stempla, znalazłam się na terytorium rosyjskim, dowiedziałam się, że lot z Mińska do Kaliningradu jest lotem krajowym i dlatego pasażerowie nim lecący nie przechodzą kontroli granicznej (nie ma momentu wbijania stempla). Jeśli to lot krajowy, to może wystarczy stempel z Białorusi – wbili mi taki, jak wleciałam do Mińska trzy dni wcześniej. Nie wystarczy, bo Białoruś to inny kraj przecież – tłumaczył mi pan. Ale jeśli inny, to dlaczego jak się z niego przylatuje, nie ma na lotnisku kontroli granicznej? I skąd mam wziąć ten stempel?

Sprawa była dla panów jasna: muszę czekać.

Siedziałam więc na tym lotnisku, szczęśliwa, że złapałam dostęp do internetu i jestem w kontakcie z przyjaciółmi – i zmartwiona, że mogą mnie jednak odesłać do Warszawy (choć zlikwidowanie lotów na trasie Warszawa – Kaliningrad działało na moja korzyść – nie było czym mnie odesłać). A także zmęczona sytuacją, w której nie wiem w zasadzie, co się dzieje i czemu czekam.

Po trzech godzinach, czyli mniej więcej po tym, jak pan w płaszczu pojawił się w biurze, dowiedziałam się, że nie jestem pierwszą osobą w takiej sytuacji. To by znaczyło, że jest jakaś procedura reagowania w takich sytuacjach – ale chyba nie bardzo było wiadomo, kto ma podjąć decyzję.

Po czterech godzinach najsympatyczniejszy z panów zdradził mi, że mnie puszczą, ale nie wiadomo kiedy.

Po pięciu godzinach znowu zaproszono mnie do biura, teraz w celu rozpoczęcia procedury przygotowania dokumentów. Opowiedziałam raz jeszcze, jak znalazłam się w Kaliningradzie i po co tam przyjechałam – to było łatwe, bo miałam oficjalne zaproszenia. Opowiedziałam też, co robiłam w Mińsku, ale już bardziej wybiórczo – nie chciałam podawać nazwisk osób, które zapraszały mnie do Mińska, na wszelki wypadek. Wszystkie rozmowy toczyłam w języku rosyjskim, który znam na poziomie psa – rozumiem mniej więcej, co się do mnie mówi, ale odpowiedzieć już za bardzo nie umiem.

Nie wszystko też chciałam mówić. Z tego powodu na przykład w protokole podałam, że mój zawód to nie dziennikarka (kiedyś, starając się o amerykańską wizę, powiedziałam, że pracuję w mediach, i to był błąd – przesłuchanie w ambasadzie przeciągnęło się z tego powodu znacznie) – powiedziałam, że jestem artystką. To też jeden z nielicznych zawodów, których rosyjską nazwę znam.

Dlaczego nie zadzwoniłam do konsula? Bo nie zmieniłoby to mojej sytuacji. Musiałam swoje odsiedzieć.

Tak jak moi przyjaciele z Kijowa są upokarzani na polsko-ukraińskiej granicy, zamęczani pytaniami o zaproszenia do wiz, choć już dawno mają wizy, tak mnie czekało przetrzymanie w Kaliningradzie. Choć trwało to o wiele dłużej niż inne graniczne kontrole i przeszkody.

Trafiłam na paragraf 22, kafkowską sytuację, której racjonalnie nie da się wyjaśnić. Panowie w końcu uznali, że winne są białoruskie linie lotnicze, bo sprzedały mi bilet na lot krajowy, a jestem przecież mieszkańcem innego kraju, i że linie te powinnam pozwać. I choć to linie były winne, karę zapłacić musiałam ja – 2000 rubli. Na pewno niewinni okazali się Rosjanie.

Kiedy już podpisałam wszystki oświadczenia, dopytano mnie, czy na pewno nikt mnie nie ciągnął za ręce i nie stosował przemocy. Nie. Pani sporządzająca protokół zapytała, czy możemy dopisać, że nie stosowano wobec mnie przemocy. Dopisaliśmy. Podpisałam raz jeszcze.

Po sporządzeniu każdego z dokumentów dostawałam je do przeczytania. Przy mojej znajomości rosyjskiego wiele szczegółów nie wyłapałam. Uznałam, że jeśli wszystko sprowadza się do kary 2000 rubli i pouczenia, to wolę już nie przedłużać sprawy. Napisałam więc w odpowiedniej rubryce, że językiem rosyjskim „władam” i tłumacza „nie potrzebuję”. Nie wiedziałam, jak jest po rosyjsku „władam” i „nie potrzebuję”, ale pani protokolantka napisała mi to na kartce, a ja przekaligrafowałam. Chciałam zabrać tę karteczkę na pamiątkę, ale pani powiedziała, że nie wolno, bo to sekret. Niech będzie. Pod wyjaśnieniami już sama z głowy napisałam, że zeznania przeczytałam i że to moje słowa. Chyba napisałam to niezbyt gramatycznie, bo kolega, który widział kopię, bardzo się śmiał.

Dlaczego nie poprosiłam o tłumacza? Tłumacz pozwoliłby mi więcej zrozumieć. Ale też umożliwiłby zadanie mi większej liczby pytań. Wybrałam rozumienie połowiczne.

Kiedy już szóstą godzinę siedziałam na lotnisku i wypełnialiśmy kolejne rubryki protokołu, zapytano mnie, czy mam jakieś zastrzeżenia do osób, które mnie zatrzymały. Jak wspomniałam – panowie bardzo chcieli być czyści. Powiedziałam, że mam. Siedzę tu tyle godzin i nawet nie zaproponowano mi kawy. Pan wstał i zapytał, czy z cukrem i z mlekiem. I dostałam kawę. A za chwilę drugą.

Przyleciałam do Kaliningradu o osiemnastej, w hotelu byłam przed drugą w nocy. Następnego dnia dyskutowałam m.in. z Borysem Budenem i Ilią Budraitskisem o granicach między Wschodem i Zachodem. Buden mówił, że granice są konstruktem kulturowym. Może i są, ale ludzie naprawdę siedzą na lotniskach i granicach godzinami, często bez powodu. Nie myślimy o tym, podróżując po Unii Europejskiej, ale ilekroć jadę do Kijowa czy Kiszyniowa, do aktywistów z Białorusi czy Rosji – widzę fizyczność tych granic.

W Kaliningradzie spędziłam dwa dni. Kiedy wyjeżdżałam, teraz już samochodem, na granicy historia oczywiście się powtórzyła. Stempelka dalej nie miałam, ale miałam protokoły i oświadczenia. Kazano nam zjechać na bok. Kierowca busa szybko zaczął się denerwować: „Ile można czekać, już kwadrans nas tu trzymają”. Nie chciałam mu mówić, że czekać można kilka godzin. Pan na granicy zadzwonił po „starszego”. Starszy przejrzał papiery i oddał mi paszport po trzydziestu minutach. Podobno nie powinnam mieć w przyszłości problemów z wizą do Rosji. Zobaczymy.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agnieszka Wiśniewska
Agnieszka Wiśniewska
Redaktorka naczelna KrytykaPolityczna.pl
Redaktorka naczelna KrytykaPolityczna.pl, w latach 2009-2015 koordynatorka Klubów Krytyki Politycznej. Absolwentka polonistyki na UKSW, socjologii na UW i studiów podyplomowych w IBL PAN. Autorka biografii Henryki Krzywonos "Duża Solidarność, mała solidarność" i wywiadu-rzeki z Małgorzatą Szumowską "Kino to szkoła przetrwania". Redaktorka książek filmowych m.in."Kino polskie 1989-2009. Historia krytyczna", "Polskie kino dokumentalne 1989-2009. Historia polityczna".
Zamknij