Klara Wojtkowska

Afrofeminizm

„Nie nienawidzę go, nie mogę powiedzieć, że go nie lubię. Uważam po prostu, że nie istnieje”.

„Nie nienawidzę go, nie mogę powiedzieć, że go nie lubię. Uważam po prostu, że nie istnieje”.


Z., prawnik, nerwowo targa firmowy krawat w czerwone i srebrne paski, wymagany w poniedziałki i wtorki, aby poprawić firmowy image. Wtóruje mu S., odganiając niecierpliwie muchy krążące jak sępy nad talerzem wypełnionym sadzą (masa z mąki kukurydzianej, tutejsza specjalność) z mięsem.


„W Afryce jest inaczej. Feminizm przyszedł wraz z kolonializmem, został wszczepiony w naszą kulturę, ale tutaj nie działa. Nasza kultura jest oparta na tym, że kobieta nie ma wyboru – musi służyć rodzinie, mężowi, dzieciom. Kiedy zaczyna to kwestionować, cały system się rozpada. Gdyby każda kobieta w wiosce postanowiła rano, że nie pójdzie po wodę, to cała wioska by się zatrzymała. Popatrz, co się teraz dzieje w kraju – nie wiemy, kim jesteśmy, jaka jest nasza kultura”. 


Nie daję za wygraną. „Feminizm ma oczywiście różne znaczenie w różnych miejscach, ale to idea, pomysł, że kobiety mają taką samą wartość jak mężczyźni, takie same możliwości, taką samą wolność wyboru”.


Przegrałam. Wolność wyboru nie jest argumentem w kraju, gdzie wszystko, co ludzie robią, jest usprawiedliwiane odniesieniem do innych – do kraju, rządu, Boga, przodków – ale nigdy do samego siebie. 


Kłócimy się dalej – koledzy tłumaczą, że kobiety są słabsze, mniej skore do ryzyka, do angażowania się w politykę. Ja odpieram – przecież siła mięśni nie ma nic wspólnego z siłą charakteru. 


Idziemy przez miasto. Harare, stolica Zimbabwe. Słabo mrugające w ciemności światła przypominają o braku prądu, nad nami gwiazdy, pod nogami dziury w chodniku, na które trzeba uważać, dziury w asfalcie rzucają samochodami i autobusami wypełnionymi ludźmi. Wychylają się z nich gwiżdżący konduktorzy, szukający jeszcze jednego pasażera (zawsze znajdzie się miejsce). Tłumy pieszych, wesołe rytmy sungury, tutejszej muzyki, której dźwięki płyną z klubów. Ludzie, wszędzie ludzie.


„Ale zgadzasz się, że biologicznie się różnimy?” pyta Z.

„Wiesz, kto korzystał z takich argumentów? Europejczycy przeciwko Afrykańczykom. Mówili, że czarni Afrykańczycy są bliżsi małp niż biali. I co – z tym też się zgadzacie?”.


Cisza. Trafiłam w czuły punkt. Chwilę później S. opowiada kawał o białym i czarnym. Znowu cisza. Wreszcie odzywa się Z.: „Wiesz, wszystkie twoje argumenty są trafne, ale jedna rzecz, której nigdy nie zrozumiesz, to to, że w Afryce afro-feminizm niszczy naszą afrykańską rodzinę, najpotężniejszą część naszej kultury. Nasze więzi społeczne. Rodzina – niezniszczalna siła. Powód, dla którego płacimy za szkołę dalekiego kuzyna, zamiast jechać na wakacje. Skomplikowana i rozległa pajęcza sieć związków, relacji, stosunków, lojalności. Nasze feministki nie chcą budować tych relacji, tylko to wszystko burzyć. A rodzina i tak już kuleje z powodu AIDS. Ludzie umierają – bardziej niż kiedykolwiek potrzebujemy teraz dla nich systemu ochronnego”.


„A poza tym”, wtrąca S., „nie mów, że nie wolałabyś być facetem. Czułabyś się wtedy wszędzie bezpieczniej”. 


„A ty co, wolałbyś być biały?”.


Zastanawia się. „Kiedy byłem młody, chodziłem po różnych klubach w Harare, po różnych miejscach. Moja mama zmarła, jak byłem mały, a potem mój kuzyn dawał mi pieniądze, żebym mógł się przespać w klubie, bo nie chciał mnie u siebie – a więc chodziłem po tych klubach i czasami spotykałem białych ludzi. Przyglądałem się im zafascynowany – biali ludzie tam, gdzie białych zwykle nie było. Jak się ruszali, jak się śmiali, co robili. I tak, zazdrościłem im. Czasami chciałbym być biały – bo moje życie na całym świecie byłoby po prostu łatwiejsze”.


To nie tak, że moi koledzy uważają mnie za gorszą od nich. To, że jestem feministką, im nie przeszkadza. Ich niepokój płynie raczej z tego, że zmiany w ich kraju wydają im się konsekwencją ideologii pochodzącej z Zachodu, ideologii, która zmienia ich społeczeństwo w przerażającym tempie. Muszę im przypominać, że na północy, w sąsiadującym Malawi, nowa pani prezydent Banda sprzedaje prywatny samolot kupiony przez jej poprzednika. „Nie potrzebuję go” – powiedziała, obiecując, że pieniądze zostaną przeznaczone na szczytne cele. Liberyjska prezydent Ellen Sirleaf Johnson zdobyła w zeszłym roku pokojową nagrodę Nobla. W samym Harare młoda artystka Hope Masike, wirtuozka mbiry, tutejszego instrumentu, śpiewa o kobietach w Afryce – nie traćcie nadziei, nie poddawajcie się, spełniajcie marzenia. W teatrze pewien dramaturg mówi mi, śmiejąc się, „Zimbabweańczycy jak zwykle zajęci są mijaniem się z sednem i celem feminizmu. Ale Zachód nam w tym nie pomaga – musimy stworzyć swój własny język, swój własny sposób na wyrażenie naszych problemów płciowych. Przecież tradycyjnie jesteśmy patriarchatem. Potrzebujemy na to czasu”.


Po uzyskaniu przez Zimbabwe niepodległości w 1980 r. nastąpił tu powrót do ideologii tzw. tradycyjnego patriarchatu. Ideologia uznająca pozycję kobiet za niższą zaowocowała przemocą wobec nich. Ile razy w historii ludzie zmuszeni są do „powrotów” historii, która jest jedynie interpretacją tego, co było kiedyś?

I może o to chodzi – nie o biologię, odwagę, o to, czy feminizm istnieje, czy nie – ale o miejsce historyczne, gdzie społeczeństwo nie czuje przymusu, gdzie można faktycznie zacząć od początku, zdecydować, co działa, co nie, a nie tylko reagować – na kolonializm, niepodległość, czy też wyobrażenia, jak wyglądały społeczeństwa w przeszłości.

 

 

Zapraszamy do lektury korespondecji Klary Wojtkowskiej z Zimbabwe i RPA.

 

Czytaj Płoty i granice, o mauzoleum Voertrekkera niedaleko Pretorii 

 

 

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Klara Wojtkowska
Klara Wojtkowska
Muzyk, reżyserka, afrykanistka
Klara jest muzykiem, pisarką, reżyserką teatralną, aktorką, i poszukującą, idącą ścieżką Artystki-Uzdrowicielki. Ukończyła studia magisterskie z Afrykanistyki (literatury i historii) na Uniwersytecie Yale, i również ma dwa stopnie licencjackie z Rice University w Teksasie: z Literatury i ze Skrzypiec. Jej sztuki były wystawiane na Uniwersytecie Rice, Uniwersytecie Yale, Tucson Fringe Festival, Sheworxx w Arizonie, i przez Teatr She Said Yes! w St. John's, Nowa Fundlandia, Kanada. Jako stypendystka programu Thomas J. Watson, podróżowała po świecie i zakochała się wtedy w Zimbabwe. Obecnie rozwija działalność teatru, muzyki i ceremonii sakralnej, łączącą Polskę i Zimbabwe. Więcej o niej można się dowiedzieć na jej stronie dancingfox.net lub masibanda.net.
Zamknij