Katarzyna Tubylewicz

Szkoła bez katechezy

Pora na narodową dyskusję na temat zastąpienia religii w szkołach religioznawstwem.

Moje dziecko chodzi do szkoły w jednym z najbardziej zsekularyzowanych państw Europy. Mimo to jego wiedza na temat największych religii świata jest obszerniejsza niż wiadomości na ten sam temat zdobywane przez uczniów w polskich szkołach.

Jest to możliwe dzięki obowiązkowym lekcjom religioznawstwa, na które uczęszczają wszystkie dzieci w Szwecji. Dzięki nim mogą zrozumieć nie tylko różnice pomiędzy katolicyzmem a protestantyzmem, ale także między judaizmem a islamem. Lekcje religioznawstwa nie mają nic wspólnego z katechizacją ani wykładaniem prawd tej czy innej, jedynej słusznej religii. Najwięcej uwagi poświęca się na nich chrześcijaństwu i luteranizmowi, czyli Kościołowi Szwedzkiemu (bo jest to wyznanie, które wywarło przemożny wpływ na historię, system wartości i kulturę Szwecji), ale szwedzcy uczniowie znają też nazwy największych świąt hinduistycznych, rozumieją takie pojęcia jak „reinkarnacja” czy „karma”, wiedzą, co to kuchnia koszerna, a co halal i już w wieku lat dwunastu mają pojęcie o tym, jak różne systemy religijne wpływają na ludzkie obyczaje, sposób życia i światopogląd.

To ważna wiedza w dzisiejszym, zglobalizowanym świecie, i to bez względu na to, czy jest się człowiekiem głęboko wierzącym, czy uważa się religię za opium dla ludu, albo wzorem Einsteina wierzy „w Boga Spinozy, który ujawnia się w harmonii wszystkiego, co istnieje, a nie w Boga, który interesuje się losem i uczynkami ludzkości”. Wiara nie ma tu nic do rzeczy. Zadaniem szkoły jest przekazywanie informacji.

Warto dodać, że w szwedzkiej szkole dzieci, poznając historię chrześcijaństwa, nie koncentrują się tylko na tym, jak to Rzymianie prześladowali chrześcijan, ale dowiadują się również, że w późniejszych wiekach to chrześcijanie żywili uprzedzenia względem wyznawców wiary mojżeszowej. Szkolna wiedza powinna być w jakiś sposób obiektywna i tyczy się to także religioznawstwa.

Skolverket, czyli szwedzka instytucja państwowa nadzorująca programy nauczania, definiuje zadania lekcji religioznawstwa w sposób następujący: „Celem edukacji jest sprawienie, by uczniowie poznali różne religie i światopoglądy”. Dzieci zaś mają „dowiedzieć się, jak odmienne tradycje religijne wpływają na ludzkie życie” i „jaką rolę pełni religia w różnych społeczeństwach”. Z podręczników zyskują wiedzę o tym, że religia może być potężną siłą spajającą społeczeństwa, podstawą etyki i źródłem wartości, ale „może też być przyczyną podziałów i konfliktów”. Ponadto lekcje religioznawstwa „mają pobudzać uczniów do zastanawiania się nad ważnymi pytaniami egzystencjalnymi, kwestią tożsamości oraz etyką.” Chodzi zatem o poszerzanie horyzontów i pomoc w rozumieniu otaczającego świata, a także o jakąś konkretną, możliwą do sprawdzenia i zmierzenia wiedzę.

Tymczasem przeglądając „Program nauczania religii rzymskokatolickiej w szkołach i przedszkolach”, przygotowany przez Komisję Wychowania Katolickiego Konferencji Episkopatu Polski, dowiaduję się, że uczęszczającemu na szkolne lekcje religii uczniowi podstawówki stawiane są przykładowo takie oto wymagania: „odnajduje w codzienności ślady Bożych darów i umie za nie dziękować Bogu-Stwórcy”, „wie, że Święta Rodzina jest przykładem życia dla naszych rodzin”, „wie, w jaki sposób może stawać się lepszym człowiekiem”, „wie, że okazywanie radości jest jednocześnie uwielbieniem Boga”, „formułuje proste modlitwy, w których wyraża podziw, wdzięczność i uwielbienie Boga”, „rozumie słowa: przepraszam, żałuję, chcę się poprawić”, „odróżnia dobro od zła”, „wie, że Maryja jest naszą Matką”.

Nie wiem, czy to kwestia mojej nieumiejętności myślenia hiperabstrakcyjnego, ale tak jak nie mam problemu z wyobrażeniem sobie, jak sprawdzić, czy uczeń zna najważniejsze święta katolickie, albo czy umie wyjaśnić, czym jest buddyzm, tak naprawdę nie wiem, jak można wystawić ośmioletniemu człowiekowi stopień z odróżniania dobra od zła albo z wiary w to, że Maryja jest naszą Matką.

Między innymi z tej przyczyny inicjatywa „Świecka szkoła” cieszy mnie tylko do pewnego stopnia. Dobrze, że chodzi w niej o racjonalizację liczby godzin lekcji religii i o to, by państwo nie wydawało na katechizację miliarda złotych rocznie, ale kluczowe wydaje mi się jednak ciągłe i uparte powracanie do tematu, którego inicjatywa „Świecka szkoła” nie porusza. Tematem tym jest pytanie, którego zbyt wielu ludzi się dziś w Polsce boi, a mianowicie: czy państwowa szkoła w ogóle ma prawo do nauczania czegoś tak ulotnego i trudnego do zdefiniowania jak wiara? Czy za wiarę naprawdę wolno stawiać stopnie? Jak się zastanowić, to jest w tym coś głęboko absurdalnego.

Lekcje religii mogą być dziś zastępowane lekcjami etyki (które, jak wiadomo, są w większości szkół jedynie fikcyjną alternatywą), ale najwyższa pora, by podjąć kolejną narodową dyskusję na temat możliwości zastąpienia religii w szkołach religioznawstwem. W gruncie rzeczy bowiem bez względu na to, czy dziecko wychowywane jest w rodzinie wierzącej i praktykującej, czy też nie, powinno mieć w szkole dostęp do wiedzy na temat tak chrześcijaństwa, jak i innych wielkich religii świata. Do wiedzy, a nie do katechizacji (tę zostawmy Kościołowi). Przecież naprawdę nie da się postawić ani trójki, ani szóstki za umiejętność „odnajdywania w codzienności śladów Bożych darów”. Ludzie! Nie dajmy się zwariować!

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Katarzyna Tubylewicz
Katarzyna Tubylewicz
Pisarka, publicystka
Pisarka, kulturoznawczyni i tłumaczka literatury szwedzkiej. Autorka m.in. reportaży o współczesnej Szwecji „Samotny jak Szwed? O ludziach Północy, którzy lubią bywać sami”, „Moraliści. Jak Szwedzi uczą się na błędach i inne historie”, nie-przewodnika „Sztokholm. Miasto, które tętni ciszą” oraz powieści „Własne miejsca”, „Rówieśniczki”, „Ostatnia powieść Marcela” i „Bardzo zimna wiosna”. Pomysłodawczyni i współautorka antologii rozmów o czytelnictwie „Szwecja czyta. Polska czyta”. Ze szwedzkiego na polski przełożyła m.in. cztery powieści Majgull Axelsson, głośną trylogię Jonasa Gardella o AIDS w Szwecji „Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek”, nominowany do nagrody Kapuścińskiego reportaż Niklasa Orreniusa „Strzały w Kopenhadze” i „Niebo w kolorze siarki” Kjella Westö. W  latach 2006–2012 była dyrektorką Instytutu Polskiego w Sztokholmie. Od wielu lat praktykuje ashtangę jogę.
Zamknij