Katarzyna Tubylewicz

Pan Cogito już u nas nie mieszka

Każda epoka i każde społeczeństwo mają swoje skandale, które mówią więcej o naszej mentalności, niż chcielibyśmy się do tego przyznać.

Każda epoka i każde społeczeństwo mają swoje skandale, na ogół takie, na jakie zasługują, albo takie, które mówią więcej o naszej mentalności, niż chcielibyśmy się do tego przyznać.

Jedna z największych szwedzkich afer politycznych zeszłego wieku nosiła miano „Tobleroneaffären” i w jej centrum znajdował się szwajcarski batonik czekoladowy. A właściwie dwa batoniki. Z miodem i z nugatem. Rzecz działa się w pierwszej połowie lat 90., a bohaterką skandalu była minister Mona Sahlin, polityczka będąca nadzieją partii socjaldemokratów (do dziś niespełnioną) na pierwszą szwedzką kobietę premier. Pewnego dnia popołudniówka „Expressen” napisała, że zdarzało jej się używać karty służbowej do wydatków prywatnych, m.in. użyła jej do zakupu dwóch wspomnianych batoników. Jej postępowanie uznano za tak nieetyczne, że Sahlin musiała zrezygnować z kandydowania na przewodniczącą partii socjaldemokratów i na jakiś czas wycofać się z wielkiej polityki.

Parę lat temu inna szwedzka minister z ramienia partii Moderatów odeszła po zaledwie kilku dniach urzędowania, ponieważ ujawniono, że uchylała się od opłat za korzystanie z telewizji. W roku 2002 Szwecja miała też swoją aferę podsłuchową, kiedy to cztery dni przed wyborami wyemitowano specjalny odcinek programu reporterskiego „Uppdrag granskning”, w którym przeprowadzono rozmowy z reprezentantami różnych partii na temat ich stosunku do imigrantów. Wszyscy skonfrontowani z dziennikarzem politycy mieli niezwykle tolerancyjne poglądy, ale nagrani parę minut później ukrytą kamerą w rozmowie z osobą o poglądach rasistowskich, wyrażali się z pogardą o „czarnuchach”. Program, o którym piszę, przeszedł do historii, bo zmienił wyniki wyborów. Partia, której członkowie wykazali się największą dawką hipokryzji, przegrała, choć wydawało się, że ma wielkie szanse. Tyle o Szwecji, która w ostatnich latach miała kilka znacznie bardziej niepokojących skandali, jak np. ujawnienie, że policja prowadzi tajne rejestry osób pochodzenia romskiego.

Nie chodzi mi jednak o położenie na wadze dziejących się współcześnie politycznych skandali po to, by sprawdzić, w którym kraju przeważy szala cynizmu. Afera podsłuchowa wywołuje u mnie raczej nostalgiczne skojarzenia z wydarzeniami z nie tak odległej przeszłości, w których świetle wyraźnie widać charakterystyczne cechy polskich, politycznych samców alfa. Jak słusznie napisała Magdalena Środa mamy bowiem do czynienia z gierkami dużych chłopców, którzy spotykają się, by „knuć, układać się, kombinować”, i którym niestraszna jest utrata twarzy, bowiem nikt nie pamięta już o tym, czym kiedyś tam, dawno temu, był honor. Pan Cogito już u nas nie mieszka.

W zasadzie jest mi wszystko jedno, czy aferę taśmową wywołał spisek kelnerów czy rosyjscy agenci, choć domyślam się, że raczej ci pierwsi.

Kiedy czytam minorowe przepowiednie o grożącej nam destabilizacji państwa, o zamachu na demokrację, zamachu na wolne media, zamachu na prywatność polityków, przyspieszonych wyborach, ofiarach, katach i potencjalnym załamaniu się relacji Warszawa-Waszyngton, wzruszam ramionami, ponieważ wiem, że większość z tych proroctw się nie spełni i już wkrótce wszystko rozejdzie się po kościach. Przywołując jeszcze raz przykład szwedzki: relacje szwedzko-amerykańskie nie pogorszyły się od tego, że Wikileaks ujawniło, iż amerykańscy dyplomaci w oficjalnych raportach piszą, że szwedzki minister spraw zagranicznych Carl Bildt to „medium size dog with big dog attitude”. U nas będzie podobnie. Przyjdą wakacje, a potem nowe, inne afery. Zostaniemy tacy sami, trochę tylko znudzeni tematem taśm, z niezmiennie tą samą klasą polityczną i sposobem uprawiania polityki.

W pewnych kwestiach podziały partyjne nie mają większego znaczenia, bo mamy chyba do czynienia z mentalnością, a nie z polityką. Większość polskich polityków to mężczyźni, którzy chętnie sięgną po służbową kartę, by załatwiać interesy oraz realizować patriotyczne cele, popijając przy tym dobre wino.

W celu zbliżenia i wykazania się twardą samczością wszyscy, jak jeden mąż, nadużywają słów na „k” oraz „ch”, a w celu zbratania się z potencjalnymi partnerami politycznymi chętnie opowiedzą szowinistyczny dowcip (Ale jak o burdelach, to może się nie liczy jako szowinistyczny? Świętej pamięci Andrzej Lepper powiedział przecież, że prostytutki zgwałcić nie można, to chyba tym bardziej słowem?). Podejrzewam, że większość owych samców alfa z przyjemnością rzuci  też od czasu do czasu rasistowskim tekstem, bo akurat polityczna poprawność nie jest w Polsce w modzie. W nagraniach nie było chyba nic homofobicznego, ale nie wątpię, że i takie bon moty padają.

Możemy oczywiście upierać się, że prywatna atmosfera rozmów stanowi usprawiedliwienie wszystkiego i tym ostrzej pomstować na cholernych kelnerów, którzy niepotrzebnie nam to wszystko nagrali. We Francji jeszcze nie tak dawno uważano, że dla kierowcy, który spowodował wypadek po winie, wypity alkohol stanowi okoliczność łagodzącą, zatem w Polsce prywatność może chyba usprawiedliwić szowinizm? Możemy także upierać się, że nasi kochani panowie politycy to po prostu miłe „swojaki” , wszyscy lubią wypić, przekląć i wyrazić swą wyższość względem szeroko pojętej „murzyńskości”. A co, czy my sami jesteśmy od nich lepsi? I przecież kiepskie kawały nie mają wpływu na jakość polityki! Ktoś, kto opowiada dowcipy o blondynkach, nie musi być od razu mizoginem w pracy, prawda? No nie bądźmy już tacy poważni, czasem trzeba wyluzować. A poza tym możemy mieć chyba nadzieję, że niedługo wszystko wróci do normalności.

P.S. Podkreślę jeszcze raz, że nie sądzę, by podsłuchane poglądy dotyczące kobiet, osób czarnoskórych, a także używania kart służbowych oraz płacenia podatków były cechą charakterystyczną polityków jednej partii. Obawiam się, że jest to raczej nasza polska norma sejmowa (a może i pozaparlamentarna)…

Katarzyna Tubylewicz – pisarka, publicystka i tłumaczka z języka szwedzkiego (przełożyła m.in. kilka powieści Majgull Axelsson i trylogię Jonasa Gardella). Od trzynastu lat mieszka w Szwecji. Autorka powieści „Własne miejsca i „Rówieśniczki”. Strona internetowa: katarzynatubylewicz.pl

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Katarzyna Tubylewicz
Katarzyna Tubylewicz
Pisarka, publicystka
Pisarka, kulturoznawczyni i tłumaczka literatury szwedzkiej. Autorka m.in. reportaży o współczesnej Szwecji „Samotny jak Szwed? O ludziach Północy, którzy lubią bywać sami”, „Moraliści. Jak Szwedzi uczą się na błędach i inne historie”, nie-przewodnika „Sztokholm. Miasto, które tętni ciszą” oraz powieści „Własne miejsca”, „Rówieśniczki”, „Ostatnia powieść Marcela” i „Bardzo zimna wiosna”. Pomysłodawczyni i współautorka antologii rozmów o czytelnictwie „Szwecja czyta. Polska czyta”. Ze szwedzkiego na polski przełożyła m.in. cztery powieści Majgull Axelsson, głośną trylogię Jonasa Gardella o AIDS w Szwecji „Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek”, nominowany do nagrody Kapuścińskiego reportaż Niklasa Orreniusa „Strzały w Kopenhadze” i „Niebo w kolorze siarki” Kjella Westö. W  latach 2006–2012 była dyrektorką Instytutu Polskiego w Sztokholmie. Od wielu lat praktykuje ashtangę jogę.
Zamknij