Eliza Szybowicz

Wdzięczność i wstyd

Ostatnio znów czytałam dużo Musierowicz, zemdliło mnie i znalazłam remedium w lekturze powieści Jurgielewiczowej.

Irena Jurgielewiczowa. Jedna z tych starych, poczciwych nauczycielek urodzonych na początku XX wieku, które w PRL-u zostały pisarkami młodzieżowymi (ta biograficzna prawidłowość zasługuje na osobną notkę).

Lektura szkolna Ten obcy (1961) to rzecz o wielkiej miłości do uciekiniera Zenka czworga przyjaciół:
– lękliwej, dziewczęcej, ale zasadniczej Uli, oczywistej zwyciężczyni rozgrywki,
– dziarskiej i odważnej Pestki, która chce imponować tym, że jest równie fajna jak chłopcy,
– szlachetnego Mariana, dotąd samca alfa, zagrożonego, ale i przyciąganego przez rywala
– oraz najmłodszego Julka, dziecinnego mizogina, który otwarcie adoruje ukochanego przywódcę i jest boleśnie zazdrosny o Ulę.

Fabuła, jak pamiętacie, jest ciekawa – każdy inaczej kocha Zenka i przez to zmienia swój sposób odnoszenia się do pozostałych członków grupy. Dynamika relacji się komplikuje, a jeśli dodać do tego napięcie w stosunkach z rodzicami oraz przenoszenie emocji na bezdomnego psa – byłoby o czym pisać.

Wybrałam jednak kontynuację Tego obcego z dramatycznym pytaniem w tytule – Inna? (1975). Może dlatego, że ostatnio znów czytałam dużo Musierowicz, zemdliło mnie i znalazłam remedium w lekturze tej właśnie powieści Jurgielewiczowej. I wcale nie wynika to – jak twierdzi Musierowicz – z opozycji między literaturą pocieszycielską a literaturą skoncentrowaną na „brudzie świata”. Chodzi o różnicę między pocieszeniem głupawym i natychmiastowym (Jeżycjada) a warunkowym, poprzedzonym ekspozycją trudności (książki Jurgielewiczowej).

Danka, tytułowa bohaterka Innej?, to wychowanka domu dziecka, która spędza Boże Narodzenie w „prawdziwej” rodzinie. Goszczącym ją domem włada despotyczny ojciec, który nie pozwala żonie i dorastającemu synowi o niczym decydować: „To dla twojego dobra – odpowiada mamie, jeśli ta wnosi jakiś protest. Dba o mamę, to prawda, tylko że mama chociaż czasem wolałaby sama postanowić, co jest dla jej dobra, a co nie”. Matka i syn żyją tak, by zadowalać ojca. Danka nie zna pojęcia drugiego, domowego etatu kobiet, ale spogląda na cały układ z marginesu, więc widzi, że pod tym dachem nie ma sprawiedliwości – dom musi błyszczeć, zanim ojciec wróci z pracy, chociaż matka Mariana też pracuje zawodowo (jako pielęgniarka).

Paternalizm objawia się jednak jeszcze inaczej. Mianowicie w drobnomieszczańskim zamknięciu rodziny: „Ojciec obcych nie lubi, denerwuje go, jeśli trzeba odstąpić od stałych domowych przyzwyczajeń, dostosować się do kogoś, obsługiwać go, krzątać się…” Te oschłe bezosobowe formy ociekają obłudą – przecież to nie ojciec będzie się krzątał. Pan domu maskuje niechęć troską o żonę, ale tak naprawdę jest zazdrosny o energię jej tysiącznych ruchów, której część ma być skierowana w innym kierunku.

Dlatego też ustępliwa żona tym razem stawia na swoim. Chce przyjąć sierotę na święta i przyjmuje.

Sprawa kobiecej emancypacji splata się z oporem wobec czynienia z rodziny „ośrodka uczuć antyspołecznych” (Brzozowski). Mama Mariana, której miałby być rzekomo oszczędzony dodatkowy wysiłek, wyraźnie nie życzy sobie, by „cały świat poza obrębem rodziny był zdobyczą lub nieprzyjacielem” (znów Brzozowski). Pal sześć dodatkową krzątaninę, byle rozszczelnić izolację. Jurgielewiczowa wie, że stawką emancypacji nie jest „tylko” samostanowienie kobiety, ale i model społeczeństwa.

Przybywa Danka i sytuacja zaczyna przypominać schemat, który znamy z lektury Jeżycjady, ale jednocześnie zdecydowanie od niego odbiega.

Przy magicznym stole w kamienicy przy Roosevelta 5, najlepiej w Wigilię, pojawia się ktoś potrzebujący pomocy. Samotny, niekochany, zagubiony, zziębnięty, głodny. Aurelia Jedwabińska (Opium w rosole, 1985), rumuńskie żebraczki (Noelka, 1992), woźny Jankowiak (Dziecko piątku, 1993). Wszystkie problemy rozwiązuje talerz rosołu. W Borejkowskim cieple pierzchają smutki i lęki, nieszczęsny gość w mgnieniu oka odzyskuje radość życia i wiarę w ludzi. Otwiera się jak rozkwitający kwiat i promienieje wdzięcznością. Jeśli nie otwiera się i nie promienieje, jest niewartym starań agresywnym tępakiem (Lisieccy) albo ma emocjonalną dysfunkcję (Ewa Jedwabińska).

Odrzucenie bezcennego daru inteligenckiej dobroczynności jest niewybaczalne. Należy wdzięcznie rezonować odebranym sygnałem dobra.

O ile pamiętam, tylko raz (w Kłamczusze, 1979) Musierowicz przedstawia punkt widzenia gniewnego plebejusza z pełnym zrozumieniem. Pomoc domowa Franciszka Wyrobek co prawda nie istnieje, ale jej klasowa perspektywa jest całkiem realna. Kiedyś już o tym pisałam w „Bez Dogmatu”. Pozwolę sobie na autocytat, bo uwielbiam tę scenę. Roześmiana grupa licealistów wraca z kina, a służąca kończy właśnie kilkugodzinne sprzątanie: „Z lustra spojrzała na nią chuda twarz o zaciśniętych ustach i płonących złością czarnych oczach. Jędza – pomyślała i zrobiwszy kilka głębokich wdechów oraz min na rozgrzewkę, wsadziła na nos okulary i zajaśniała pogodnym wyrazem twarzy. W pokoju Pawełka pito tymczasem kompot (znów cztery szklanki do mycia) i na tle szemrzącej delikatnie muzyki kameralnej prowadzono rozmowę o poezji”. Ktoś ciężko pracuje, żeby ktoś inny mógł swobodnie rozwijać swoją ostentacyjnie niepraktyczną erudycję. Koniec autocytatu.

O ile pamiętam, tylko raz (w Kłamczusze, 1979) Musierowicz przedstawia punkt widzenia gniewnego plebejusza z pełnym zrozumieniem.

Z lustra, w które patrzy Aniela-Frania, wyziera piękna i straszna twarz rewolucji, ale bohaterka widzi ją oczami uprzywilejowanych i nie chce mieć z nią (z sobą) nic wspólnego.

Nie chce być małostkowa, zazdrosna, swarliwa i brzydka. Szybko przywdziewa maskę i wchodzi w sympatyczną rolę gosposi. Widmo rewolucji znika, tym bardziej że plebejuszka zostaje zaproszona do elitarnego grona, ponieważ udowadnia, że zna, ceni i z użyciem indywidualnego talentu, ale wiernie interpretuje kanon kultury (konkretnie Hamleta) oraz że wbrew cynicznym deklaracjom hołduje mieszczańskiej moralności.

W Jeżycjadzie rewolucja nie jest oczywiście możliwa, ale została przedstawiona i zawłaszczona. Myślę o czerwcu ’56 w Kalamburce (2001). W dwudziestoleciu międzywojennym cenzurowano sposoby przedstawiania walki z caratem, zakładając, że nie można pokazywać rewolucyjnych zamachów na władzę, bo mogłoby to niebezpiecznie rozbudzić wyobraźnię odbiorcy. Musierowicz (zgodnie z aktualnym trendem) nazywa protest robotniczy powstaniem, a nawet chyba trochę wzoruje się na popkulturowych wyobrażeniach walk w Warszawie ’44. Nie zaryzykuje słowa „rewolucja”, nawet w przypadku wystąpienia przeciwko peerelowskim władzom.

Główną bohaterką powieści czyni Gizelę Kalembę, plebejuszkę, ale niepodległościową, antykomunistyczną i znającą swoje miejsce, niemarzącą o awansie społecznym ani nawet o poprawie sytuacji bytowej. W ostatnim rozdziale dowiadujemy się, skąd się wziął twardy i skromny charakter tej kobiety i przecieramy oczy ze zdumienia.

Kończy się kryzysowy rok 1935. Młoda Gizela wraca późnym wieczorem z pracy w sklepie. Dygocze w lichej jesionce, jest głodna i usposobiona tak, jakby zaraz miała się zapisać do KPP. Mimo że ciężko pracuje, na nic jej nie stać. Za pokoik płaci 10, a zarabia 18 złotych. Po zamknięciu sklepu musi go jeszcze bez dodatkowej zapłaty posprzątać. Pryncypałowa w świątecznym prezencie dała jej wstążkę do kapelusza, książkę Zwycięstwo polskich skrzydeł i Kalendarz Rycerza Niepokalanej. „Lepiej by dała parę pończoch wełnianych, świętoszka jedna” – pomstuje Gizela, tym jednym zdaniem przeprowadzając wyczerpującą krytykę genderowej, państwowej i religijnej ideologii. Strojny orszak ślubny po andersenowsku spycha ją w pryzmę śniegu.

Rozżalona na swoją krzywdę, źle myśli o sąsiadach Makowskich – przyszłych rodzicach Mili Borejko. Ci ubodzy i szczęśliwi inteligenci właśnie kupili sobie odrobinę węgla. Gizela zazdrości i burzy się przeciwko takiemu niesprawiedliwemu porządkowi rzeczy. W domu jednak przekonuje się, że ciężarna Makowska napaliła jej w piecu, a wysiłek przyspieszył poród. Prawie komunistka odzyskuje wiarę w Boga i ludzi, ale też zaciąga dożywotni dług. Poczucie winy za złe myśli, przekonanie, że ma „czarne”, „pełne zawiści i gniewu” serce, każe jej potem nie tylko opiekować się osieroconą Milą, ale i skrycie adorować niezwykłą wychowankę – świętą córkę świętych dobroczyńców. Gizela pragnie zasłużyć na miano dobrej wróżki dopuszczonej do kołyski księżniczki.

Baśniowy epilog Kalamburki jest prologiem całej sagi. Chwila klasowego gniewu wymaga dziesięcioleci zadośćuczynienia, by z kolei zaowocować Milą Borejko – opoką wzorcowej inteligenckiej rodziny. Bunt jest w tej ekonomii w pewnym sensie konieczny, ale tylko po to, by nastąpiło jeszcze konieczniejsze jego stłumienie. Żeby nieskończenie wdzięczna plebejuszka Gizela wychowała założycielkę elitarnego rodu.

Chwila klasowego gniewu wymaga dziesięcioleci zadośćuczynienia, by z kolei zaowocować Milą Borejko – opoką wzorcowej inteligenckiej rodziny.

No i poniosło mnie. Koniec dygresji. Jurgielewiczowa w odróżnieniu od Musierowicz nie jest ani bezczelna, ani biegła w mechanizmach popkultury. Nie ułatwia sobie zadania i nie sięga po schemat opowieści o wdzięcznych wykluczonych. Jej powieści są mało spektakularne, ale zadziwiająco zniuansowane. Wbrew obowiązkowym optymistycznym zakończeniom bardzo wieloznaczne.

W Innej? Danka pod wpływem dobroczynności nie otwiera się i nie promienieje, ale nie ma to nic wspólnego z tępotą czy uczuciowym kalectwem. Jurgielewiczową szczególnie interesuje reakcja tego, kto poddawany jest pedagogice czy dobroczynności. Ten wątek powraca w jej powieściach i zawsze przedmiot starań okazuje się podmiotem i ma prawo reagować „źle”. Został ukształtowany w określonych warunkach, ma odruchy, skomplikowane, często sprzeczne, emocje, poczucie własnej godności. Musi sobie radzić z psychologicznymi konsekwencjami wykluczenia.

W Tym obcym dumny Zenek woli kraść, niż przyznać się, że ucieka od ojca alkoholika, i przyjąć pomoc nowych przyjaciół.

W Niespokojnych godzinach (1964) zbyt czytelne zabiegi wychowawcze doprowadzają Janusza do wściekłości, bo oznaczają brak zaufania, napiętnowanie, a on nie chce być utożsamiany ze swymi postępkami. Niesłusznie posądzony, z przekory i rozgoryczenia rezygnuje z samoobrony, nie przyznaje się do dobrych intencji, tym samym potwierdzając najgorszą opinię o sobie. Moralna wyższość Kasi, choć uzasadniona, na koniec nawet samej Kasi wydaje się podejrzana.

We Wszystko inaczej (1968) mały złodziej listów jest przestraszony i upokorzony demaskacją i nie zmienia tego podarunek z ręki zmieszanej swoją rolą demaskatorki. Maja odruchowym oporem detonuje mentorstwo Michała.

Danka kompensuje swoją podrzędną pozycję wzgardą i pozą znudzonej prowincją warszawianki. Jej strategia obronna budzącej współczucie sieroty polega na odgrywaniu pewności siebie i braku skrupułów, prowokowaniu rzekomym cynizmem. Gdyby była miła, „pomyśleliby, że jej zależy, że się im podlizuje, bo są u siebie, a ją zaproszono z łaski”. To jest do pewnego momentu silniejsze od niej.

Jednak sama czuje „że ktoś, kim chciałaby być, ale nie jest”, postąpiłby inaczej. Po raz pierwszy jest z siebie zadowolona, kiedy odstępuje Julkowi swoje prawo do zjazdu na sankach z Marianem. Rezygnuje z euforycznego pędu i umożliwia, niejako darowuje, przeżycie „upragnionej przyjemności” komu innemu, przez co sama czuje się radośnie i uroczyście.

Nic więc dziwnego, że kiedy przypadkiem słyszy, jak chłopcy szykują dla niej prezenty, wpada w pomieszanie: „W myślach bezład, wzruszenie i wdzięczność plączą się z uczuciem goryczy. I przecież ten nieprzyjemny stan ducha trzeba za wszelką cenę ukryć”. Skąd wstyd zamiast radości? Ona nic nikomu nie da, bo nie ma, „i wszyscy uznają to za zupełnie naturalne”, nie spodziewają się od niej podarków. „Nie ma rodziców, nie ma domu, nie ma pieniędzy. Zrozumiałe, że dopóki nie otrzyma prezentów, które są dla niej, jej ręce będą puste, jej rzeczą jest czekać, by się napełniły ich darami – a potem okazać wdzięczność. W stosunku do niej nikt wdzięczności nie poczuje, nie będzie miał za co”.

Tak zapada decyzja o kradzieży. Danka kradnie ze sklepu drobne przedmioty, „żeby uniknąć upokorzenia, żeby być jak wszyscy”. Kibicujemy jej w długiej i pełnej napięcia scenie kradzieży. Cieszymy się, kiedy po wręczeniu prezentów, widząc radość obdarowanych – staje się kimś „zupełnie innym”, śmieje się, oczy jej błyszczą. Czy to ważne, że dzięki kradzieży? Dla niej ważne. Ucieka ze strachu przed demaskacją. Zatrzymana, jest „antypatyczna, twarda, okropna”.

O jej przewinie wie tylko jedna dyskretna osoba, ale pojawiając się u kryształowej Uli, Danka znów rozwija złożoną strategię obronną, tak że biedna Ula nie wie, co ma myśleć: „Jakby ktoś zsypał razem po kilka klocków z różnych łamigłówek: nie sposób ułożyć z nich sensownej całości. Czy dlatego, że Danka kłamie, że co chwila zmienia się jej nastrój?”. Ula nie byłaby jednak kryształowa, gdyby po wyjściu trudnego gościa nie robiła wyrzutów przede wszystkim sobie samej. Od razu rewiduje swoje oczekiwania. Bezrefleksyjnie założyła, „że ktoś taki jak Danka powinien być sympatyczny. Nie dość, że jest sam, że nie ma domu, że los go skrzywdził, ponadto ma jeszcze zachowywać się tak, żeby ludziom naokoło sprawiać przyjemność”.

Wykluczeni nie muszą być mili, nie muszą całować ręki, która ich karmi. Nie ma się co obrażać. Rezygnacja z dumy dobroczyńcy to u Jurgielewiczowej pierwszy krok do porozumienia.

Drugim jest myśl Danki, że taka przyjaciółka jak ona mogłaby się naiwnej Uli przydać, że sierota z Domu Dziecka nie ma pustych rąk, że może stanąć do emocjonalnej wymiany jak równa z równą i równy z równym. Trzeci krok Danka i Ula zrobią już razem i będzie to krok poza pole wyznaczone przez wdzięczność i wstyd.

Tekst ukazał się na blogu Elizy Szybowicz nietylkomusierowicz.wordpress.com

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Eliza Szybowicz
Eliza Szybowicz
Krytyczka literacka
Polonistka, współautorka (z Przemysławem Czaplińskim, Maciejem Lecińskim i Błażejem Warkockim) Kalendarium życia literackiego 1976-2000. Publikuje teksty o książkach i filmach na łamach internetowych i papierowych, m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Dwutygodniku” i „Czasie Kultury”. Prowadzi blog poświęcony peerelowskiej powieści dla dziewcząt: nietylkomusierowicz.wordpress.com. Interesuje się współczesnymi przedstawieniami i zastosowaniami PRL-u.
Zamknij